Było nadzwyczaj gorące wrześniowe
popołudnie. W pokoju było strasznie duszno i potwornie gorąco.
Wiem, że nie powinno się w tym kontekście używać epitetów takich jak ,,strasznie’’, ale żaden inny epitet nie obrazował tego jak bardzo było gorąco.
Wiem, że nie powinno się w tym kontekście używać epitetów takich jak ,,strasznie’’, ale żaden inny epitet nie obrazował tego jak bardzo było gorąco.
Czy jest coś straszniejszego od siedzenia w pokoju na drugim piętrze, podczas gdy temperatura powietrza na
zewnątrz przekraczała 35°C? Pewnie wiele rzeczy... ( np.przyszłość, występowanie publicznie, śmierć bliskich, bezsilność...)
Czułam, że się roztapiam.
Ostatkiem sił zwlekłam moje mokre
od potu ciało z łóżka i zbliżyłam się do otwartego na oścież okna.
Wychyliłam się i zamknęłam oczy. Letni
wietrzyk delikatnie smagał moje policzki. Poczułam ulgę.
-Lizzie!
Usłyszałam jak ktoś mnie woła.
Usłyszałam jak ktoś mnie woła.
Spojrzałam w dół i dłuższy czas
szukałam wzrokiem tego kogoś. Na podwórzu leżało kilka osób, ale żadna nie
zwracała na mnie najmniejszej uwagi, wszyscy byli zajęci swoimi sprawami.
W końcu zauważyłam siedzącą na
czerwonym kocu pod wierzbą postać, która do mnie machała. To był Stasiek.
-Rusz tyłek! Nie będziesz
siedzieć cały dzień w tej saunie! – krzyczał uśmiechając się serdecznie.
Odwzajemniłam jego uśmiech i nic
nie mówiąc, ruszyłam w stronę drzwi, zabierając z biurka klucze i telefon.
Po chwili leżałam już na kocu obok Stasia.
Na nosie zamiast swoich zwykłych
okularów korekcyjnych miał okulary przeciwsłoneczne.
Leżał na plecach z zamkniętymi
oczami i uśmiechał się non stop.
Na podwórzu między internatami
rosło kilka starych, potężnych drzew, które były schronieniem dla uczniów
podczas dni tak gorących jak ten. To miejsce było magiczne. Promienie słońca
przedostawały się przez przestrzenie pomiędzy liśćmi, tworząc magiczne słupy
światła. Budynki z czerwonej cegły, obrośnięte bluszczem, okalające podwórze dawały przyjemny cień i niesamowity nastrój.
Delikatnie kopnęłam Stasia w łydkę, by sprawdzić czy nie przysypia.
Delikatnie kopnęłam Stasia w łydkę, by sprawdzić czy nie przysypia.
-Zastanawiałeś się kiedyś nad
konsekwencjami naszych decyzji? – zaczęłam.
-Oczywiście. – powiedział z dziwnym
entuzjazmem, zupełnie tak jakby w myślał
o tym samym w tej chwili i dodał –
Pamiętasz może dwunasty kwietnia w tym roku?
-Co to ma do rzeczy? – zdziwiłam
się.
-A widzisz Lizzie, ma bardzo
dużo… - wziął głęboki oddech, spoważniał i zaczął swoją opowieść – Tego dnia
nie miałem ochoty iść na trening, więc zwiałem rano z basenu. Przez cały dzień
starałem się omijać trenera szerokim łukiem, aż tu nagle pojawił się na
korytarzu obok sali, w której odbywały się właśnie zajęcia dla uczniów o profilu
fotograficznym. Trener stał tyłem i
sprawdzał wywieszone na tablicy zastępstwa. Miałem wybór – albo będę udawał, że
chciałem zobaczyć jak wyglądają te zajęcia, albo będę się musiał mu tłumaczyć.
Wybór był prosty. Wparowałem do sali i zapytałem się Kacprzyka czy mogę
popatrzeć. Zgodził się. Akurat przy tablicy stała dziewczyna, która
właśnie pokazywała na ekranie interaktywnym naprawdę świetne, wykonane przez
nią zdjęcia. Niestety ta dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną, rzuciła pod
nosem ,,Chyba siła wyższa nie chce żebym w końcu pokazała te pieprzone
zdjęcia.’’ Z tym, że nie powiedziała ,,pieprzone’’.
Staś wybuchnął serdecznym
śmiechem i dodał:
-Siedziałem na lekcji do końca, a po dzwonku
podszedłem do owej dziewczyny i przeprosiłem ją. Bardzo się denerwowałem,
ponieważ nie umiem rozmawiać z nowo poznanymi ludźmi. W ramach
rekompensaty zaprosiłem ów rudowłosą niewiastę na lody, a ta (ponieważ kocha
jedzenie ponad wszystko inne) zgodziła się. Resztę tej historii już znasz.
Fakt. Znałam ciąg dalszy. Całą ta sytuacja
stanęła przed moimi oczami.
Dokładnie pamiętałam jak do klasy
wbiegł wysoki, dobrze zbudowany chłopak z przekrzywionymi okularami na nosie.
Był ubrany w szarą bluzę i podarte dżinsy. Widać było, że się denerwuje, no i trochę
się jąkał. Wszyscy się na niego gapili.
Moja pierwsza myśl o tym
jegomościu? Pajac, który przerwał mi prezentacje ,,pejzaży stylizowanych na
fantasy’’.
Gdy podszedł do mnie by mnie
przeprosić wciąż myślałam, że to pajac, ale… Poszliśmy na lody (Życiowa rada
numer 1: Jeśli ktoś płaci za twoje jedzenie ufaj mu bezgranicznie.), dużo
rozmawialiśmy i okazał się niesamowicie wartościowym człowiekiem. A dziś? Dziś
leżeliśmy razem na czerwonym, kraciastym kocu jego dziadka z wypalonymi od
papierosów dziurami i rozmawialiśmy o konsekwencjach naszych decyzji.
-Gdyby nie twoje lenistwo nigdy
byśmy się nie zaprzyjaźnili. –stwierdziłam.
-Dokładnie. – wybuchnął śmiechem
i dodał – Gdyby nie moje lenistwo smażyłabyś dalej swój tyłek w
pokoju.
-Kto wie? Może leżałabym obok
jakiegoś innego faceta, albo leżałabym w szpitalu, albo siedziałabym w domu,
albo…
-Efekt motyla? – zapytał
zaciekawiony.
-Dokładnie.
-Jedna decyzja zmienia naszą
przyszłość całkowicie… - Staś zaczął się zastanawiać.
Gdyby nie to, że zwiał z basenu nie
spędziłabym z nim tych wszystkich wspaniałych chwil. Przed oczami przelatywały
mi obrazy wspólnie spędzonych popołudni, wieczorów filmowych, jedzenia
niezdrowych rzeczy, wygłupiania się, długich rozmów, poznawania nowych ludzi…
Gdyby nie on, to moje życie byłoby zupełnie inne. Może bym nie była tą samą
Lizzie co teraz…
Przecież to on nazwał mnie
,,Lizzie’’. Bez niego byłabym tylko
Elizą…
Leżeliśmy w ciszy, rozmyślając o
konsekwencjach i przyszłości. Słyszałam
tylko bicie jego serca i przejeżdżające samochody. Było tak jakby wszyscy
oprócz nas spali.
Byłam mu tak bardzo wdzięczna.
-Dziękuję… - wyszeptałam.
Nic nie odpowiedział. Był
strasznie zamyślony, patrzył się w jakiś niezidentyfikowany punkt na niebie,
które ledwo widział spod liści wierzby.
Podniosłam prawą rękę Staśka i
spojrzałam na jego zegarek, była 1720.
To oznaczało, że trwaliśmy tak w
ciszy, rozmyślając o efekcie motyla prawie godzinę.
-Śpisz? – zapytałam cicho.
-Chciałabyś. – odparł, przeczesując
ręką swoje złociste włosy.
-Jakiś nowy cytat? – zapytałam
trącając go łokciem w bok zaczepnie.
Dobrze wiedziałam, że szukał w głowie
cytatów. Staś należał do tej dziwnej grupy ludzi, która ma obsesje na punkcie zdań
wypowiadanych przez innych ludzi.
W swoim pokoju pod łóżkiem
trzymał kilka zeszytów, w których zapisywał różne cytaty, a te ulubione miał
wypisane na kolorowych, samoprzylepnych kartkach
wywieszonych na ścianach jego pokoju.
Muszę przyznać, że trochę mnie
tym zaraził i sama znałam mnóstwo cytatów.
-Czas to nie kaseta
magnetofonowa, którą można przesuwać w przód i w tył.- mówił spokojnie głosem niskim i
ciepłym. Uwielbiałam ten głos.
-Paulo Coelho. – wybuchnęłam śmiechem – Zero oryginalności Stanisławie.
-Mam znaleźć cytat, którego nie znasz?–
uśmiechnął się zaczepnie - Co będę za to miał?
-Zaryzykuję. – stwierdziłam - Paczkę żelek?
-A nie mówi się ,żelków''?
-Nie wiem. - stwierdziłam - Jeśli chodzi o liczbę pojedynczą to poprawna jest forma ,,żelek'' zarówno jak i ,,żelka''. Mamy tutaj całkowitą dowolność. Aczkolwiek liczba mnoga to dla mnie zagadka, dlatego używam tych dwóch form naprzemiennie.
-A nie mówi się ,żelków''?
-Nie wiem. - stwierdziłam - Jeśli chodzi o liczbę pojedynczą to poprawna jest forma ,,żelek'' zarówno jak i ,,żelka''. Mamy tutaj całkowitą dowolność. Aczkolwiek liczba mnoga to dla mnie zagadka, dlatego używam tych dwóch form naprzemiennie.
Staś uśmiechnął się serdecznie i zaczął się
zastanawiać. Trwało to dobrą chwilę, aż w końcu powiedział cicho:
-Śmierć
jest niezwykle zwyczajna. Przydarza się każdemu, chociaż ludzie zdają się o tym
zapominać. Dlatego nie wolno nam tracić czasu.
-Tak więc...
-Nie wiesz. – szturchnął mnie w ramię,
uśmiechając się zadziornie.
-Zastanawiam się. Czekaj! – próbowałam
znaleźć jakieś nazwisko, które pasowałoby do tego cytatu.
-Nie kłam! – krzyknął z radością – Żelki
moje!
-Nie mam pomysłu… - przyznałam się.
- ...dlatego nie wolno nam
tracić czasu… Na
smażenie swojego tyłka w tej saunie zwanej pokojem 43. – starał się
od początku do końca mówić głosem lektora, ale na końcu wybuchnął serdecznym
śmiechem, a ja razem z nim.
Rozbrajał mnie jego śmiech.
Drzwi internatu mocno skrzypiały, co oznaczało przybycie nowych ludzi. Na podwórze w ułamku sekundy przybiegła jakaś dziewczyna, na której widok z koca rozłożonego obok ganku zerwała się inna i zaczęły donośnie krzyczeć i popiskiwać:
-Iiiiiiiiiiiiiiiii! Magduś! Tęskniłam! Iiiiiiii! - piszczała niska blondynka, przytulając krępą brunetkę średniego wzrostu.
-Iiiiiiiii! Gosia! Kochanie! Iiiiiiii! Ile my się nie widziałyśmy?! - obie podskakiwały niczym nadpobudliwe szczeniaki.
-Za długo! Hahahahahhaha! Iiiii! Jesteśmy w tej samej szkole! Super! Jesteśmy nawet w tej samej klasie! Iiiiiiii! - słowa należały do niskiej blondynki, aczkolwiek pisk był wspólny.
Staś uśmiechał się pod nosem z dezaprobatą dla nadpobudliwych przyjaciółeczek.
-Wow! Stasiek! Mam łokcie! - starałam się wydobyć z siebie jak najbardziej piskliwy głosik.
-Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii! - Staś i ja zaczęliśmy donośnie popiskiwać.
Przyjaciółeczki spojrzały na nas ze złością i urażone odeszły w stronę internatu.
-Dobrze, że te alarmy samochodowe już sobie poszły. - westchnął Staś.
-Myślę, ze odgłosy, które wydawały, przypominały bardziej gwizd czajnika lub pisk gumowej zabawki dla psa. - stwierdziłam.
-Nie ważne jak brzmią, ważne jest to, że nie muszę znosić ich wzajemnej miłości...
Rozbrajał mnie jego śmiech.
Drzwi internatu mocno skrzypiały, co oznaczało przybycie nowych ludzi. Na podwórze w ułamku sekundy przybiegła jakaś dziewczyna, na której widok z koca rozłożonego obok ganku zerwała się inna i zaczęły donośnie krzyczeć i popiskiwać:
-Iiiiiiiiiiiiiiiii! Magduś! Tęskniłam! Iiiiiiii! - piszczała niska blondynka, przytulając krępą brunetkę średniego wzrostu.
-Iiiiiiiii! Gosia! Kochanie! Iiiiiiii! Ile my się nie widziałyśmy?! - obie podskakiwały niczym nadpobudliwe szczeniaki.
-Za długo! Hahahahahhaha! Iiiii! Jesteśmy w tej samej szkole! Super! Jesteśmy nawet w tej samej klasie! Iiiiiiii! - słowa należały do niskiej blondynki, aczkolwiek pisk był wspólny.
Staś uśmiechał się pod nosem z dezaprobatą dla nadpobudliwych przyjaciółeczek.
-Wow! Stasiek! Mam łokcie! - starałam się wydobyć z siebie jak najbardziej piskliwy głosik.
-Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii! - Staś i ja zaczęliśmy donośnie popiskiwać.
Przyjaciółeczki spojrzały na nas ze złością i urażone odeszły w stronę internatu.
-Dobrze, że te alarmy samochodowe już sobie poszły. - westchnął Staś.
-Myślę, ze odgłosy, które wydawały, przypominały bardziej gwizd czajnika lub pisk gumowej zabawki dla psa. - stwierdziłam.
-Nie ważne jak brzmią, ważne jest to, że nie muszę znosić ich wzajemnej miłości...
-Tak więc… - Stasiek usiadł na kocu i poważnie dodał – Mam pytanie Lizzie…
-Hm? – także się podniosłam.
-Możesz mi oddać moją koszulę, którą
przetrzymujesz przez całe wakacje?! –powiedział głośno i dosadnie, uśmiechając
się przy tym serdecznie.
Pod
koniec roku szkolnego ,,pożyczyłam’’ od niego koszulę w kratę. Miałam ją oddać
przed apelem, ale skończyło się na tym, że nosiłam ją całe wakacje.
Wstałam i podałam mu rękę. Stasiek skorzystał
z mojej pomocy i zaczął składać czerwony, trochę dziurawy koc w kratę.
-Chodźmy. – zaproponowałam wskazując w stronę
wejścia do internatu.
Staś uśmiechnął się krzywo i zdjął okulary,
zmieniając je na swoje zwykłe okulary korekcyjne. Jego wzrok zdawał się mówić
,,Nie chcę iść do tej sauny, ale chcę odzyskać moją ulubioną koszulę’’.
Mój
pokój znajdował się w pierwszym budynku żeńskiego internatu na drugim piętrze.
Miał numer 43.
Każdy uczeń miał swój własny
pokój i niedużą łazienkę. W pokojach były podstawowe meble, wszyscy mieli
podobne, ale uczniowie mogli sami ozdobić i przemeblować swoje pokoje.
Wyjęłam z kieszeni klucze i otworzyłam stare dębowe drzwi.
Po wejściu do pokoju zaraz po
prawej stronie stało moje jak zwykle niepościelone łóżko, z szarą pościelą,
tuzinem poduszek i moim ukochanym pluszowym misiem - Tadziem.
Nad łóżkiem wisiały zdjęcia,
które robiłam przez ostatni rok, zdjęcia rodziny, przedmiotów, zwierząt,
krajobrazów, właściwie wszystkiego. Oświetlały je białe lampki choinkowe.
Przy moim łóżku obok drzwi do
łazienki stało białe pudło na dokumenty i kable. Często się o nie
potykałam, ale nigdy nie zmieniałam jego miejsca.
Na drzwiach wisiała korkowa
tablica z regulaminem internatu, zdjęciami, które nie zmieściły się na ścianie
i notesem na ,,ważne'' zapiski. Pod oknem stało drewniane biurko i obrotowe, białe
krzesło. Otwarte na oścież okno było zasłonięte białymi, matowymi firankami i
zasłoną w szary skandynawski zygzak, a na parapecie stały kaktusy (jedyne
rośliny, które wytrzymywały w moim pokoju). Po lewej stronie od drzwi stała
stara dobra kanapa z pikowaną szarą narzutą i kolorowymi poduchami, a przy niej
wielka szafa.
To właśnie z tej szafy wyjęłam flanelową
koszulę w kratę, która należała do Stasia.
Rozłożył ręce, a ja rzuciłam
koszulę w jego stronę.
-A gdzie żelki? – zapytał
zaczepnie.
Otworzyłam drugie drzwi szafy i
wyjęłam z niej paczkę żelek ( lub żelków ), które także mu rzuciłam.
-No… Także dziękuję serdecznie i
muszę już lecieć. – mówił patrząc na zegarek.
-Pomagasz Arkowi? – zapytałam
zamykając drzwi szafy.
-Nie. Dzisiaj nie. – ziewnął donośnie jakby chciał zatuszować zdanie, które miał wypowiedzieć – Ewa poprosiła mnie o pomoc przy gazetce szkolnej.
,,Lizzie nie denerwuj się! Nie
powinnaś być zazdrosna. To twój PRZYJACIEL.’’ – rozmyślałam gorączkowo.
Ewa była najładniejszą dziewczyną
w szkole i przewodniczącą samorządu szkolnego. Wszyscy ją uwielbiali. Muszę
powiedzieć, że ja też czułam do niej sympatię, ale w tym momencie jakoś nie
potrafiłam jej lubić.
Wzięłam głęboki oddech i
powiedziałam szorstko:
-O. To fajnie…
Brawo Lizzie! Właśnie wyszłaś na
zazdrosną przyjaciółkę, na bluszcz*. On jest wolnym człowiekiem może się
spotykać z kim chce. Co on teraz o mnie
pomyśli?
Siedziałam na podłodze i nerwowo przebierałam palcami (nawyk pianisty).
Siedziałam na podłodze i nerwowo przebierałam palcami (nawyk pianisty).
-To ja już idę. – stwierdził z
lekkim uśmiechem i dodał – Przytuliłbym cię na pożegnanie, ale przytulanie nie
jest zbyt przyjemne, gdy temperatura powietrza przekracza 30°C.
Odwrócił się w stronę drzwi i
złapał za klamkę.
-Czekaj! – krzyknęłam.
Staś odwrócił się i spojrzał na
mnie z lekkim uśmiechem.
O losie, dlaczego w tym momencie
nie mogłam nic z siebie wykrztusić?
Wzięłam głęboki wdech i
wydukałam:
-Ten cytat… Ten o śmierci…
-Salley Vickers. – powiedział
szorstko, uśmiechnął się krzywo i
wyszedł.
Staś wyszedł, a drzwi trzasnęły.
Znów zostałam sama… Sama
w tej saunie.
* taka, która izoluje swojego przyjaciela od innych. Otacza go.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz