piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 1



Było nadzwyczaj gorące wrześniowe popołudnie. W pokoju było strasznie duszno i potwornie gorąco. 
Wiem, że nie powinno się w tym kontekście używać epitetów takich jak ,,strasznie’’, ale żaden inny epitet nie obrazował tego jak bardzo było gorąco.
Czy jest coś straszniejszego od siedzenia w pokoju na drugim piętrze, podczas gdy temperatura powietrza na zewnątrz przekraczała 35°C? Pewnie wiele rzeczy...  ( np.przyszłość, występowanie publicznie, śmierć bliskich, bezsilność...)
Czułam, że się roztapiam.
Ostatkiem sił zwlekłam moje mokre od potu ciało z łóżka i zbliżyłam się do otwartego na oścież okna.
Wychyliłam się i zamknęłam oczy.  Letni wietrzyk delikatnie smagał moje policzki. Poczułam ulgę.
-Lizzie!
Usłyszałam jak ktoś mnie woła.
Spojrzałam w dół i dłuższy czas szukałam wzrokiem tego kogoś. Na podwórzu leżało kilka osób, ale żadna nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, wszyscy byli zajęci swoimi sprawami.
W końcu zauważyłam siedzącą na czerwonym kocu pod wierzbą postać, która do mnie machała. To był Stasiek.
-Rusz tyłek! Nie będziesz siedzieć cały dzień w tej saunie! – krzyczał uśmiechając się serdecznie.
Odwzajemniłam jego uśmiech i nic nie mówiąc, ruszyłam w stronę drzwi, zabierając z biurka klucze i telefon.

     Po chwili leżałam już na kocu obok Stasia.
Na nosie zamiast swoich zwykłych okularów korekcyjnych miał okulary przeciwsłoneczne.
Leżał na plecach z zamkniętymi oczami i uśmiechał się non stop.
    Na podwórzu między internatami rosło kilka starych, potężnych drzew, które były schronieniem dla uczniów podczas dni tak gorących jak ten. To miejsce było magiczne. Promienie słońca przedostawały się przez przestrzenie pomiędzy liśćmi, tworząc magiczne słupy światła. Budynki z czerwonej cegły, obrośnięte bluszczem, okalające podwórze dawały przyjemny cień i niesamowity nastrój.
    Delikatnie kopnęłam Stasia w łydkę, by sprawdzić czy nie przysypia.
-Zastanawiałeś się kiedyś nad konsekwencjami naszych decyzji? – zaczęłam.
-Oczywiście. – powiedział z dziwnym entuzjazmem, zupełnie tak jakby  w myślał o tym samym w tej chwili i dodał – Pamiętasz może dwunasty kwietnia w tym roku?
-Co to ma do rzeczy? – zdziwiłam się.
-A widzisz Lizzie, ma bardzo dużo… - wziął głęboki oddech, spoważniał i zaczął swoją opowieść – Tego dnia nie miałem ochoty iść na trening, więc zwiałem rano z basenu. Przez cały dzień starałem się omijać trenera szerokim łukiem, aż tu nagle pojawił się na korytarzu obok sali, w której odbywały się właśnie zajęcia dla uczniów o profilu fotograficznym.  Trener stał tyłem i sprawdzał wywieszone na tablicy zastępstwa. Miałem wybór – albo będę udawał, że chciałem zobaczyć jak wyglądają te zajęcia, albo będę się musiał mu tłumaczyć. Wybór był prosty. Wparowałem do sali i zapytałem się Kacprzyka czy mogę popatrzeć. Zgodził się. Akurat przy tablicy stała dziewczyna, która właśnie pokazywała na ekranie interaktywnym naprawdę świetne, wykonane przez nią zdjęcia. Niestety ta dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną, rzuciła pod nosem ,,Chyba siła wyższa nie chce żebym w końcu pokazała te pieprzone zdjęcia.’’ Z tym, że nie powiedziała ,,pieprzone’’.
Staś wybuchnął serdecznym śmiechem i dodał:
 -Siedziałem na lekcji do końca, a po dzwonku podszedłem do owej dziewczyny i przeprosiłem ją. Bardzo się denerwowałem, ponieważ nie umiem rozmawiać z nowo poznanymi ludźmi.  W ramach rekompensaty zaprosiłem ów rudowłosą niewiastę na lody, a ta (ponieważ kocha jedzenie ponad wszystko inne) zgodziła się. Resztę tej historii już znasz.
    Fakt. Znałam ciąg dalszy. Całą ta sytuacja stanęła przed moimi oczami.
Dokładnie pamiętałam jak do klasy wbiegł wysoki, dobrze zbudowany chłopak z przekrzywionymi okularami na nosie. Był ubrany w szarą bluzę i podarte dżinsy. Widać było, że się denerwuje, no i trochę się jąkał. Wszyscy się na niego gapili.
Moja pierwsza myśl o tym jegomościu? Pajac, który przerwał mi prezentacje ,,pejzaży stylizowanych na fantasy’’.
Gdy podszedł do mnie by mnie przeprosić wciąż myślałam, że to pajac, ale… Poszliśmy na lody (Życiowa rada numer 1: Jeśli ktoś płaci za twoje  jedzenie ufaj mu bezgranicznie.), dużo rozmawialiśmy i okazał się niesamowicie wartościowym człowiekiem. A dziś? Dziś leżeliśmy razem na czerwonym, kraciastym kocu jego dziadka z wypalonymi od papierosów dziurami i rozmawialiśmy o konsekwencjach naszych decyzji.
-Gdyby nie twoje lenistwo nigdy byśmy się nie zaprzyjaźnili. –stwierdziłam.
-Dokładnie. – wybuchnął śmiechem i dodał – Gdyby nie moje lenistwo smażyłabyś dalej swój tyłek w pokoju.
-Kto wie? Może leżałabym obok jakiegoś innego faceta, albo leżałabym w szpitalu, albo siedziałabym w domu, albo…
-Efekt motyla? – zapytał zaciekawiony.
-Dokładnie.
-Jedna decyzja zmienia naszą przyszłość całkowicie… - Staś zaczął się zastanawiać.
    Gdyby nie to, że zwiał z basenu nie spędziłabym z nim tych wszystkich wspaniałych chwil. Przed oczami przelatywały mi obrazy wspólnie spędzonych popołudni, wieczorów filmowych, jedzenia niezdrowych rzeczy, wygłupiania się, długich rozmów, poznawania nowych ludzi… Gdyby nie on, to moje życie byłoby zupełnie inne. Może bym nie była tą samą Lizzie co teraz…
Przecież to on nazwał mnie ,,Lizzie’’. Bez niego byłabym  tylko Elizą…

    Leżeliśmy w ciszy, rozmyślając o konsekwencjach i przyszłości.  Słyszałam tylko bicie jego serca i przejeżdżające samochody. Było tak jakby wszyscy oprócz nas spali.
Byłam mu tak bardzo wdzięczna.
-Dziękuję… - wyszeptałam.
Nic nie odpowiedział. Był strasznie zamyślony, patrzył się w jakiś niezidentyfikowany punkt na niebie, które ledwo widział spod liści wierzby.
Podniosłam prawą rękę Staśka i spojrzałam na jego zegarek, była 1720.
To oznaczało, że trwaliśmy tak w ciszy, rozmyślając o efekcie motyla prawie godzinę.
-Śpisz? – zapytałam cicho.
-Chciałabyś. – odparł, przeczesując ręką swoje złociste włosy.
-Jakiś nowy cytat? – zapytałam trącając go łokciem w bok zaczepnie.
    Dobrze wiedziałam, że szukał w głowie cytatów. Staś należał do tej dziwnej grupy ludzi, która ma obsesje na punkcie zdań wypowiadanych przez innych ludzi.
W swoim pokoju pod łóżkiem trzymał kilka zeszytów, w których zapisywał różne cytaty, a te ulubione miał wypisane na  kolorowych, samoprzylepnych kartkach wywieszonych na ścianach jego pokoju.
Muszę przyznać, że trochę mnie tym zaraził i sama znałam mnóstwo cytatów.
-Czas to nie kaseta magnetofonowa, którą można przesuwać w przód i w tył.- mówił spokojnie głosem niskim i ciepłym. Uwielbiałam ten głos.
-Paulo Coelho. – wybuchnęłam  śmiechem – Zero oryginalności Stanisławie.
-Mam znaleźć cytat, którego nie znasz?– uśmiechnął się zaczepnie - Co będę za to miał?
-Zaryzykuję. – stwierdziłam - Paczkę żelek?
-A nie mówi się ,żelków''?
-Nie wiem. - stwierdziłam - Jeśli chodzi o liczbę pojedynczą to poprawna jest forma ,,żelek'' zarówno jak i ,,żelka''. Mamy tutaj całkowitą dowolność. Aczkolwiek liczba mnoga to dla mnie zagadka, dlatego używam tych dwóch form naprzemiennie.
Staś uśmiechnął się serdecznie i zaczął się zastanawiać. Trwało to dobrą chwilę, aż w końcu powiedział cicho:
-Śmierć jest niezwykle zwyczajna. Przydarza się każdemu, chociaż ludzie zdają się o tym zapominać. Dlatego nie wolno nam tracić czasu.
-Tak więc..
-Nie wiesz. – szturchnął mnie w ramię, uśmiechając się zadziornie.
-Zastanawiam się. Czekaj! – próbowałam znaleźć jakieś nazwisko, które pasowałoby do tego cytatu.
-Nie kłam! – krzyknął z radością – Żelki moje!
-Nie mam pomysłu… - przyznałam się.
- ...dlatego nie wolno nam tracić czasu… Na smażenie swojego tyłka w tej saunie zwanej pokojem 43. – starał się od początku do końca mówić głosem lektora, ale na końcu wybuchnął serdecznym śmiechem, a ja razem z nim.
Rozbrajał mnie jego śmiech.
     Drzwi internatu mocno skrzypiały, co oznaczało przybycie nowych ludzi. Na podwórze w ułamku sekundy przybiegła jakaś dziewczyna, na której widok z koca rozłożonego obok ganku zerwała się inna i zaczęły donośnie krzyczeć i popiskiwać:
-Iiiiiiiiiiiiiiiii! Magduś! Tęskniłam! Iiiiiiii! - piszczała niska blondynka, przytulając krępą brunetkę średniego wzrostu. 
-Iiiiiiiii! Gosia! Kochanie! Iiiiiiii! Ile my się nie widziałyśmy?! - obie podskakiwały niczym nadpobudliwe szczeniaki.
-Za długo! Hahahahahhaha! Iiiii! Jesteśmy w tej samej szkole! Super! Jesteśmy nawet w tej samej klasie! Iiiiiiii! - słowa należały do niskiej blondynki, aczkolwiek pisk był wspólny. 
Staś uśmiechał się pod nosem z dezaprobatą dla nadpobudliwych przyjaciółeczek.
-Wow! Stasiek! Mam łokcie! - starałam się wydobyć z siebie jak najbardziej piskliwy głosik. 
-Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii! - Staś i ja zaczęliśmy donośnie popiskiwać.
Przyjaciółeczki spojrzały na nas ze złością i urażone odeszły w stronę internatu. 
-Dobrze, że te alarmy samochodowe już sobie poszły. - westchnął Staś. 
-Myślę, ze odgłosy, które wydawały, przypominały bardziej gwizd czajnika lub pisk gumowej zabawki dla psa. - stwierdziłam. 
-Nie ważne jak brzmią, ważne jest to, że nie muszę znosić ich wzajemnej miłości...


-Tak więc… - Stasiek usiadł na kocu  i poważnie dodał – Mam pytanie Lizzie…
-Hm? – także się podniosłam.
-Możesz mi oddać moją koszulę, którą przetrzymujesz przez całe wakacje?! –powiedział głośno i dosadnie, uśmiechając się przy tym serdecznie.
    Pod koniec roku szkolnego ,,pożyczyłam’’ od niego koszulę w kratę. Miałam ją oddać przed apelem, ale skończyło się na tym, że nosiłam ją całe wakacje.
Wstałam i podałam mu rękę. Stasiek skorzystał z mojej pomocy i zaczął składać czerwony, trochę dziurawy koc w kratę.
-Chodźmy. – zaproponowałam wskazując w stronę wejścia do internatu.
Staś uśmiechnął się krzywo i zdjął okulary, zmieniając je na swoje zwykłe okulary korekcyjne. Jego wzrok zdawał się mówić ,,Nie chcę iść do tej sauny, ale chcę odzyskać moją ulubioną koszulę’’.
    Mój pokój znajdował się w pierwszym budynku żeńskiego internatu na drugim piętrze. Miał numer 43.
     Każdy uczeń miał swój własny pokój i niedużą łazienkę. W pokojach były podstawowe meble, wszyscy mieli podobne, ale uczniowie mogli sami ozdobić i przemeblować swoje pokoje.
   Wyjęłam z kieszeni klucze i otworzyłam stare dębowe drzwi.
Po wejściu do pokoju zaraz po prawej stronie stało moje jak zwykle niepościelone łóżko, z szarą pościelą, tuzinem poduszek i moim ukochanym pluszowym misiem - Tadziem. 
Nad łóżkiem wisiały zdjęcia, które robiłam przez ostatni rok, zdjęcia rodziny, przedmiotów, zwierząt, krajobrazów, właściwie wszystkiego. Oświetlały je białe lampki choinkowe. 
Przy moim łóżku obok drzwi do łazienki stało białe pudło na dokumenty i kable. Często się o  nie potykałam, ale nigdy nie zmieniałam jego miejsca.
Na drzwiach wisiała korkowa tablica z regulaminem internatu, zdjęciami, które nie zmieściły się na ścianie i notesem na ,,ważne'' zapiski. Pod oknem stało drewniane biurko i obrotowe, białe krzesło. Otwarte na oścież okno było zasłonięte białymi, matowymi firankami i zasłoną w szary skandynawski zygzak, a na parapecie stały kaktusy (jedyne rośliny, które wytrzymywały w moim pokoju). Po lewej stronie od drzwi stała stara dobra kanapa z pikowaną szarą narzutą i kolorowymi poduchami, a przy niej wielka szafa.
    To właśnie z tej szafy wyjęłam flanelową koszulę w kratę, która należała do Stasia.
Rozłożył ręce, a ja rzuciłam koszulę w jego stronę. 
-A gdzie żelki? – zapytał zaczepnie.
Otworzyłam drugie drzwi szafy i wyjęłam z niej paczkę żelek ( lub żelków ), które także mu  rzuciłam.
-No… Także dziękuję serdecznie i muszę już lecieć. – mówił patrząc na zegarek.
-Pomagasz Arkowi? – zapytałam zamykając drzwi szafy.
-Nie. Dzisiaj nie. – ziewnął donośnie jakby chciał zatuszować zdanie, które miał wypowiedzieć – Ewa poprosiła mnie o pomoc przy gazetce szkolnej.
,,Lizzie nie denerwuj się! Nie powinnaś być zazdrosna. To twój PRZYJACIEL.’’ – rozmyślałam gorączkowo. 
Ewa była najładniejszą dziewczyną w szkole i przewodniczącą samorządu szkolnego. Wszyscy ją uwielbiali. Muszę powiedzieć, że ja też czułam do niej sympatię, ale w tym momencie jakoś nie potrafiłam jej lubić.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam szorstko:
-O. To fajnie…
Brawo Lizzie! Właśnie wyszłaś na zazdrosną przyjaciółkę, na bluszcz*. On jest wolnym człowiekiem może się spotykać z kim chce.  Co on teraz o mnie pomyśli?
Siedziałam na podłodze i nerwowo przebierałam palcami (nawyk pianisty). 
-To ja już idę. – stwierdził z lekkim uśmiechem i dodał – Przytuliłbym cię na pożegnanie, ale przytulanie nie jest zbyt przyjemne, gdy temperatura powietrza przekracza 30°C.
Odwrócił się w stronę drzwi i złapał za klamkę.
-Czekaj! – krzyknęłam.
Staś odwrócił się i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
O losie, dlaczego w tym momencie nie mogłam nic z siebie wykrztusić?
Wzięłam głęboki wdech i wydukałam:
-Ten cytat… Ten o śmierci…
-Salley Vickers. – powiedział szorstko,  uśmiechnął się krzywo i wyszedł.
Staś wyszedł, a drzwi trzasnęły.
Znów zostałam sama… Sama w tej saunie.



* taka, która izoluje swojego przyjaciela od innych. Otacza go.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz