Tyle czasu czekałam na ten dzień... Dzień w którym w końcu pojadę do domu. Tęskniłam za rodzicami i braćmi, pomimo naszych cotygodniowych rozmów na skypie i cowieczornych półgodzinnych pogadanek z mamą. Od kiedy pamiętam mama była dla mnie przyjaciółką i wsparciem. Ta bliskość pomiędzy nami była dla mnie czymś całkowicie naturalnym. Od zawsze rozmawialiśmy na wszystkie tematy, nawet na te dość krępujące. Wiedziała o mnie wszystko. No prawie...
Nic nie wiedziała o tym incydencie majowej nocy. Wolałam omijać ten temat szerokim łukiem.
Jak niby miałabym jej o tym powiedzieć? ,,Hej mamo! Pamiętasz jak opowiadałam ci o majówce u Tomka? To wypiłam wtedy więcej niż ci powiedziałam, potem poszłam na spacer po lesie w nocy ze Staśkiem, a jeszcze później się z nim obściskiwałam (prawie), po czym on następnego dnia na kacu powiedział mi, że TO nie miało znaczenia, tym samym sprawił mi ból, który czuję do dziś, bo go do cholery kocham!''... Nie zabrzmiało by to zbyt dobrze.
Nie wiem czy tamtej nocy go kochałam... Po prostu nie wiem, ale jedno jest pewne: dziś go kochałam i to cholernie bardzo. To było najgorsze.
Leżałam w moim łóżku, owinięta w kokon z kołdry i przytulona do
Tadzia. Grudniowe słońce leniwie przedzierało się przez przerwę między
białymi zasłonkami w szary skandynawski zygzak. Słońce oznaczało mróz
więc jeszcze bardziej zawinęłam się kokon i próbowałam ponownie zasnąć.
Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Mrużąc oczy spojrzałam na ekran telefonu - 7:14.
-Na Boga! - krzyknęłam spod kołdry - Jest sobota!
Pukanie nie ustawało, a stawało się wręcz coraz głośniejsze i bardziej uciążliwe.
-Proszę! - wrzasnęłam.
Odwróciłam się w stronę drzwi i zobaczyłam w nich Damiana. Miał ponury wyraz twarzy i gapił się na mnie jak na ducha.
Pewnie wyglądałam okropnie, ale to nie ważne. Jedyne o czym myślałam w tej chwili było to, by wyrzucić tego dupka z mojego pokoju.
-Cześć. - wydukał z krzywym uśmiechem, ale zupełnie innym i bardziej przygnębiającym, niż uśmiech Stasia.
Poczułam do niego dziwną sympatię, ale... NIE! To dupek. Anita od miesiąca była przygnębiona, płakała po nocach. Była w nim cholernie zakochana, a on potraktował ją jak przepustkę do wygrania głupiego zakładu. Nie mogłam na niego patrzeć...
-Wyjdź! - wskazałam na drzwi i powiedziałam spokojnie.
-Nie... Nie mogę. - mówił cicho, dalej stojąc w progu i gapiąc się na mnie, ubraną w za dużą koszulkę z logiem Batmana ukradzioną z szafy starszego brata, flanelowe spodnie w kratę, z podkrążonymi oczami i uczesaną w nieudolnie zrobiony warkocz.
-To nieuczciwe... - dodał już dużo głośniej.
-Co jest nieuczciwe? - starałam się nie wybuchnąć gniewem i uspokoić moją ( prawie ) nieokiełznaną chęć nawrzeszczenia na Damiana oraz rzucenia w niego czymś bardzo ciężkim i najlepiej ostrym .
-To jak mnie traktujesz... Ja wiem, że zrobiłem coś okropnego, ale czemu nie dasz mi tego wyjaśnić? Może było zupełnie inaczej... Wolicie myśleć, że jestem uosobieniem nikczemności... Chciałbym to naprawić... - patrzył mi głęboko w oczy.
-Pewnie nie da się tego naprawić. - stwierdziłam.
-Chcę przynajmniej spróbować... - westchnął.
-Siadaj. - wskazałam palcem na kanapę.
Miał racje. To było nieuczciwe, a ja chciałam znać jego wersję wydarzeń (co nie zmienia faktu, że byłam na niego wściekła).
-Obiecaj mi coś... - zaczął spokojnie i poprawił misternie ułożone jasne włosy- Obiecaj mi, że nie będziesz mi przerywać.
-Obiecuję. - odparłam i usiadłam po turecku, owijając się kołdrą.
Damian wziął głęboki wdech i zaczął:
-Jest dla mnie ważna. Najważniejsza. Nigdy czegoś takiego nie czułem... Kurde... Kocham ją... Rozumiesz?
Kiwnęłam głową.
-To prawda, założyłem się z kumplami o to, że wezmę na bal Anitę. - mówił cicho - Jestem beznadziejnym dupkiem... Miałem zamiar się z nią po prostu zaprzyjaźnić i wziąć na bal... Tak po prostu... Wydawała się nudna i sztywna... Kurde.. Okazała się zupełnie inna... Zabawna, mądra... Wyjątkowa. Zakochałem się w niej... To nie miało tak być. Teraz... A teraz ona mnie nienawidzi... Nie dziwię jej się! Jestem okropny... Wyszło tak jakbym był najgorszym bydlakiem na świecie... Bo jestem! Mogłem się jej przyznać... Gdyby wiedziała to ode mnie...
-Ona cie wcale nie nienawidzi... Kocha cie... - westchnęłam - Wybacz, że nie dotrzymałam obietnicy...
-Nic nie szkodzi... Ja bym nie potrafił kochać kogoś takiego jak ja...
-Ona potrafi.
-Co mogę zrobić by ją odzyskać? - znów poprawił włosy.
-Powiedz jej to co powiedziałeś mi... No wiesz... Szczerość. To chyba oczywiste...
-Unika mnie... Za każdym razem gdy do niej podchodzę, ona po prostu ucieka. Nie odbiera ode mnie telefonów... SMS-y i e-maile wchodzą w grę?
-Nie.
-Wiedziałem...
-Wymyśl coś.
-...
-...
-...
-...
-LIST! - wykrzyknął - Będę miał czas ułożyć sobie wszystko w głowie i przelać na papier.
-Dobry pomysł. - odparłam.
-To chyba dość romantyczne co? Ale... Nie mam jej adresu... Kurde...
-Dam ci ten adres... - westchnęłam - Daj mi swój telefon.
-Serio? - spojrzał na mnie z radością.
-Tak.
Damian podał mi telefon, a ja wstukałam jej adres w jego notatniku.
-Kurde. Elizo, ratujesz mi życie. - uśmiechnął się.
-Tylko nie Elizo...
-Co?
-Lizzie, Liz, Ela, Liza... Błagam... Tylko nie Eliza.
-Okay. Wybacz.
-Nic się nie stało.
-...
-...
-Jestem tchórzem... Mogłem jej powiedzieć... Straciłem osobę, którą kocham... Cholernie chcę ją odzyskać!
-Mogłeś... Ale możesz ją też odzyskać.
-Myślisz, że się uda?
-Może.
-Dziękuję, że mi pomagasz Liz...
-Ja tobie nie pomagam... Mam cię w dupie. Wciąż jestem na ciebie zła, ale chcę żeby Anita była szczęśliwa. Nie wiem czy ten list da jej szczęście, ale chcę by znała prawdę.
-Powinienem napisać?
-Jeśli nie napiszesz, to ja powiem jej prawdę.
-Błagam... Nie rób tego.
-Czemu?
-Chcę to sam załatwić... Obiecaj, że jej nie powiesz. - przeczesał włosy ręką.
-Okay. Obiecuję.
-Na pewno?
-Tak.
Wstał z kanapy, podszedł do drzwi i powiedział:
-Dziękuję.
-Proszę, ale wciąż cię nie lubię...
-Rozumiem, ale... Czemu?
-Być może to przez nadużywanie słowa ,,kurde'', a może przez ten twój parszywy, cwaniakowaty wyraz twarzy, przez ciągłe poprawianie włosów, denerwujący głos, przez ludzi, którymi się otaczasz... Zaraz, zaraz... Mam! Zraniłeś moją przyjaciółkę! O! Jeszcze nie dajesz mi spać o siódmej rano. Mało powodów?
-Nie. - uśmiechnął delikatnie - A wcześniej mnie lubiłaś?
-Nigdy cię nie lubiłam.
-A.
-Był taki moment gdy byłam skłonna cię polubić, ale to spaprałeś.
-Rozumiem. - szarpnął za klamkę - Muszę już iść. Do zobaczenia.
-Wesołych świąt. - uśmiechnęłam się lekko.
To, że nie powiedział jej prawdy od razu, nie wyklucza go z wszechobecnej radości z powodu świąt Bożego Narodzenia.
-Wesołych... - odparł ponuro i zamknął drzwi.
Siedziałam w prawie pustym przedziale i patrzyłam na zupełnie nieośnieżone pola, które wyglądały jakby przeżyły jakiś potworny kataklizm lub bitwę. Rozpierało mnie uczucie szczęścia, że wracam do rodzinnego domu.
Po przedziale biegał jakiś pokrzykujący dzieciak z paczką żelków, kiedy przewrócił się i obsypał mnie kolorowymi misiami, zaśmiałam się tylko i pogłaskałam go bo krótkich blond włosach. Dzieciak spojrzał na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami, również radośnie się uśmiechnął i pobiegł w kierunku swojej mamy, która odłożyła telefon na bok i zaczęła go wołać ,,Bartuś! Bartuś! Nie przeszkadzaj pani!''. Drobny chłopaczek przypominał mi Piotrusia - mojego sześcioletniego brata. Tęskniłam za nim. Był jednym z najbardziej uroczych i kochanych urwisów jakich znam. Do dziś pamiętam moje jedenaste urodziny, kiedy to moi rodzice oznajmili mi, że mają dla mnie i Antka ,,prezent niespodziankę''. Tata obejmował mamę w talii, a ona głaskała się po brzuchu, w taki sposób zawsze pokazuje się ciążę w niezbyt dobrych filmach. Nie trudno się domyślić, że nie byliśmy zadowoleni w tym momencie (choć trudno nam się dziwić), ale teraz Piotruś był naszym niekwestionowanym ulubieńcem.
Wczoraj go pożegnałam (nieważne, że na dwa tygodnie - pożegnanie to pożegnanie), przytulił mnie mocno i westchnął ,,Będę tęsknił Lizzie. Bardzo.'', odparłam ,,Ja bardziej'', a on się krzywo uśmiechnął... Chciałabym kiedyś odkryć tajemnicę tego uśmiechu....
Nie było go 24 godziny, a ja już tęskniłam.Tęsknota za nim zaczynała mi się już nie tylko dłużyć, ale zwyczajnie przykrzyć... Ba - tak naprawdę, zdążyła mi dotkliwie obrzydnąć!
Najgorsze jest to, że tak naprawdę nie miałam pojęcia co on czuje...
Zmiana scenografii zawsze świetnie robi człowiekowi na nerwy, a zwłaszcza zmiana scenografii z ceglanego internatu na nasz dom w środku lasu. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym wszystkim...Choć na chwilę. Po prostu wolałam wkręcić się w wir przygotowań do świąt Bożego Narodzenia niż zamęczać się tymi myślami non stop.
Na stacji, na której kazał mi wysiąść starszy brat, radośnie wyskoczyłam z pociągu i ruszyłam wzdłuż perony. Z plecakiem na plecach, torbą przewieszoną przez ramię i walizką w prawej ręce, no cóż - nie poruszałam się zgrabnie niczym gazela... Oprócz mnie z pociągu wysypała się dość nieliczna garstka ubranych w puchowe kurtki pasażerów - przypuszczalnie tubylcy, którzy, bardziej pewniejsi własnych tras niż ja swojej, zniknęli z peronu błyskawicznie, jak leśne gryzonie pierzchnące do swoich norek. Gdy tylko widok się przerzedził, moją uwagę przykuł wysoki chłopak w niebieskiej czapce z pomponem.
-Lizzie! - krzyczał głośno biegnąc w moją stronę, podnosząc wysoko swoje długie nogi w zimowych traperach.
-Antek! - krzyczałam równie radośnie - odłożyłam na ziemię wszystkie moje bagaże.
Nim się zorientowałam, mój brat stał już przy mnie z rozłożonymi długimi ramionami. Wtuliłam się w niego mocno. Nie widziałam go od września i tęskniłam za tym przerośniętym złośliwcem.
Musiało to wyglądać dość komicznie - dziewczyna w niebieskiej kurtce, popielatym szaliku i czapce spod której wystawał długi, rudy warkocz, stojąca na palcach, by móc się przytulić do prawie dwumetrowego (192 cm) chłopaka, który non stop się śmieje i wygląda jak przerośnięty elf.
-To co tam malutka? Jak minęła podróż? - wyrwał się z moich objęć i zapytał z uśmiechem. Wyglądał zupełnie tak samo jak tata, tylko nie miał zmarszczek. Miał te same niebieskie, roześmiane oczy, takie same włosy koloru ciemny blond, ten sam wzrost i zupełnie ten sam szeroki uśmiech.
-Świetnie. - odpowiedziałam bez chwili zawahania. Wszystkie przemyślenie postanowiłam zostawić w pociągu. Nie chciałam o nich pamiętać.
-Pomogę ci. - powiedział radośnie podnosząc z ziemi moją torbę i walizkę.
-Tęskniłam złośliwy olbrzymie. - było tak zimno, że powietrze, które wydychałam w mgnieniu oka zmieniała się w parę.
-Ja za tobą też rudy krasnalu. - parsknął śmiechem i ruszyliśmy w stronę samochodu.
Po godzinie energicznej, ożywionej rozmowy wewnątrz starego opla, byliśmy już nieco zmęczeni, ale nie swoim towarzystwem, lecz swoimi słowotokami. Każde z nas miało coś niezwykle ważnego do powiedzenia drugiemu. Mówiliśmy niezwykle głośno, starając się przekrzyczeć radio i siebie nawzajem,
-Długo na mnie czekałeś? - zapytałam, ściszając jeszcze trochę radio, ale tak by słyszeć jeszcze gitarowe dźwięki z jego playlisty.
-Znasz mnie. Powinnaś się domyślić, że ledwo zdążyłem na czas. - odparł z uśmiechem.
-Fakt. Dzięki, że po mnie przyjechałeś.
-Ależ proszę. - spojrzał na mnie radośnie i dodał przełykając ślinę - Nasza rodzicielka zrobiła dziś schabowe.
-Dzwoniłeś żeby zapytać co jest na obiad?
-Hej! Jestem studentem, więc rzadko mam okazje zjeść porządny, zdrowy i domowy posiłek. Zresztą nie dzwoniłem tylko po to. Musiałem dać im znać, że to ja cię odbiorę. Choć nie ukrywam, że głównie chciałem się dowiedzieć czym się posilę po tak długiej nieobecności w domu rodzinnym.
-To zmienia postać rzeczy. - stwierdziłam.
-A jak tam twoi wymyśleni znajomi, których w życiu nie widziałem na oczy? - zapytał złośliwie.
-Bardzo dobrze. A co u twojej niesamowitej wyimaginowanej dziewczyny, której nigdy nie miałam okazji spotkać? - odparłam starając się mu dorównać w złośliwości.
-Moja urojona BYŁA dziewczyna pewnie ma się świetnie w odróżnieniu do mnie.
-Była?
-Mhm.
-Od kiedy?
-Jakieś trzy dni.
-Nie wiedziałam...
-Nic nie szkodzi Liz. Nic nie szkodzi... - uśmiechnął się delikatnie.
-Chcesz o tym pogadać?
-Wolałbym nie.
-Okay.
-Nie chcę cię męczyć moimi problemami: było minęło, życie toczy się dalej, historia pisze się nadal, ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem... Znam jeszcze mnóstwo tego moralizatorskiego gówna, ale myślę, że oboje wiemy jak na tą chwilę się czuję oraz że takie cytaty potęgują we mnie chęć zwrócenia mojego dzisiejszego, przepysznego i mega niezdrowego śniadania w McDonaldzie.
-Rozumiem. Chociaż chętnie posłuchałabym jeszcze kilku złotych myśli. - uśmiechałam zaczepnie.
-Widzę, że chcesz czyścić mój samochodzik z wymiocin. To twój wybór.
-Zmieniłam zdanie. Nie mam już ochoty słuchać złotych myśli.
-A to jest świetny wybór Liz. Świetny wybór...
Z daleka widziałam już nasz dom, a właściwie naszą ,,drewnianą rezydencję'' jak to zwykł nazywać go mój dziadek, którego już z nami nie było.
Dom był zbudowany z drewnianych bali, co dawało mu ten niesamowity, tajemniczy nastrój. Cała ,,drewniana rezydencja'' była oczywiście projektem babci oraz dziadka, ale oni sami w niej nigdy nie zamieszkali. Właściwie to dziadek tam mieszkał, ale tylko cztery lata. Gdy budowany przez niego dom marzeń wyglądał już jak coś w czym da się mieszkać, dziadek dowiedział się, iż jego ukochana żona ma złośliwego raka tarczycy, co przesądziło o tym, że muszą przenieść się do miasta, by być bliżej szpitala oraz móc dojeżdżać na chemie i eksperymentalne zabiegi, mające zniszczyć komórki rakowe. Pomimo mieszkania z daleka od budowy i innych przeciwności losu dziadek dokończył budowę domu. Niestety babcia w między czasie zmarła, a dom został przepisany na moją mamę - jedyną córkę dziadków. Mama była wtedy w drugiej ciąży i szukała wraz z tatą mieszkania, które byłoby większe niż kawalerka, w której to dotychczas mieszkali.
Dziadka nie pamiętam za dobrze... Pamiętam, że mówił do wszystkich w wołaczu, co jest oczywiście poprawne, ale dość denerwujące. Podobno był ,,świetnym facetem'' i wspaniale grał w tenisa. Ja niestety słabo go pamiętam. Zmarł dzień przed moimi czwartymi urodzinami.
Przed domem na ganku obrośniętym bluszczem czekali na nas opatuleni w polarowe, oliwkowe bluzy rodzice, o dziwo bez Piotrka. Tata wysoki, łysiejący już facet, który uśmiechał bez przerwy i obejmował mamę w talii. Mama stała z ramionami skrzyżowanymi na piersi, raz po raz odgarniając targane przez wiatr, rude włosy z twarzy.
Gdy tylko Antek zaparkował przed gankiem, radośnie wyskoczyliśmy z samochodu, a rodzice przydreptali do nas w swoich kapciach, nie zważając na zamarzniętą ziemię.
-Dzieciaki! - krzyknął tata i objął nas wszystkich swoimi długimi ramionami.
-Tęskniłam. - odparła mama ze łzami w oczach. Zawsze była nazbyt uczuciowa.
Trwaliśmy w grupowym, rodzinnym uścisku kilkadziesiąt sekund, po czym odezwał się Antek:
-Wiecie... Też tęskniłem i w ogóle, ale... Schabowe mnie woła.
-O! Mnie też! - dopowiedział tata.
-Wiecznie nienajedzone olbrzymy... - westchnęła mama - Chodźcie do domu. Potem przyniesiecie bagaże. Schabowe krzyczy coraz głośniej.
Siedzieliśmy przy stole w jadalni, patrząc na puste już talerze, na których nie było już ani śladu po schabowych, ziemniakach i surówce. Kuchnia mamy była też między innymi powodem mojej tęsknoty za rodzinnym domem.
-Rodzicielko... - Antek odsapnął po pochłonięciu ostatniego ziemniaka - Ta strawa była tak wyborna, iż jestem skłonny włożyć naczynia do zmywarki w geście wdzięczności.
-Och, cóż za poświęcenie. - uśmiechnęła się mama - Mógłbyś też przetrzeć ów stół po obiedzie.
-Jestem w stanie to uczynić, gdyż strawa była zacna. Jestem gotów na wszelkiego rodzaju poświęcenia, by podziękować ci za domowy posiłek opiekunko domowego ogniska, zwana matką rodzicielką. - Antek oparł się i położył dłoń na swoim brzuchu, pokazując jak bardzo się nasycił.
-Ale mi serce bije... - westchnął tata.
-Brawo. Co miałeś z biologii? 3-? - odparł ironicznie Antek.
-Tak się mówi jak serce pompuje krew szybciej... Mówi się ,,Serce mi bije''. - zaczął się tłumaczyć tata.
-Gratulacje. - odparłam, a mama parsknęła śmiechem.
-No ale... - dukał tata.
-Gratulujemy, że ci serce bije... Romantyku ty... Obesrany.- uśmiechnął się zaczepnie Antek.
-Co mamy ci z tej okazji wysłać kartkę? - zapytałam z ironią godną jego samego.
-Skąd w was tyle jadu? - zapytał udający oburzenie tata - Skąd się wzięło u moich dzieci tyle złośliwości?
-Tak ich wychowałeś. - parsknęła śmiechem mama - Raczej trudno być miłym, gdy wychowuje cie człowiek równie ironiczny co wysoki.
-Mam nadzieję, że Piotruś taki nie będzie. - westchnął tata - Jak dobrze, że jest teraz u Kuby i nie musi patrzeć jak jego starsze rodzeństwo miażdży niewinnego ojca.
-Nie ochronisz go przed wszechogarniającą złośliwością i ironicznym poczuciem humoru panującymi w tej rodzinie od wieków. - podsumowała mama.
-Może i tak będzie lepiej. - stwierdziłam - Od dziecięcych lat będzie miał styczność z atmosferą, która pewnie nie ominie go w późniejszych latach jego życia. Będzie przyzwyczajony do małych złośliwości i ironicznych przytyków, dzięki czemu nie będzie płaczącym z byle powodu mięczakiem, a co więcej będzie umiał odpyskować. To także bardzo ważna umiejętność.
-Fakt. - zgodził się ze mną tata - Może i ma to swoje plusy.
-Kiedy wróci młody? - zapytał Antek, wstając z miejsca.
-Za godzinę. - odparł tata - Jak chcesz możesz go odebrać. Oczywiście w ramach podziękowania za sycącą strawę.
-Nie sądzę, byś pomagał przy jej przyszykowaniu. - stwierdził Antek, zbierając naczynia ze stołu.
-Kupiłem ziemniaki. - uśmiechnął się tata.
-Myślę, że kupienie ziemniaków nie zalicza się do pomocy w przygotowaniu. - Antek także uśmiechnął się zaczepnie - Myślę też, iż będę zbyt wykończony psychicznie i fizycznie po wstawieniu naczyń do zmywarki, by prowadzić samochód, a wolałbym jednak się nie przemęczać.
-Oj biedny. Zapomniałeś, że musisz też wytrzeć stół. - dodała mama.
-Och nie! - Antek teatralnie wytarł pot z czoła - Widzisz ojcze? Nie wiem czy nie padnę w międzyczasie wykończony na ziemię. Wybacz, lecz ty musisz odebrać swego potomka.
-I tak zrobię. - odparł udając naburmuszenie.
-Nie masz wyjścia Ludwiku. - dodała od siebie mama - Możesz wyjechać wcześniej i przy okazji kupić kilka rzeczy.
-Oczywiście. - odparł tata ponuro i cmoknął mamę w policzek - A mówili ,,Będziesz miał syna. Będzie dla ciebie wsparciem. Będzie ci pomagał''...
-Ludzie kłamią, tato. - stwierdziłam.
-Ale w taki sposób?! - wzdrygnął się - Okropieństwo.
Mama parsknęła głośnym śmiechem, a Antek odparł z uśmiechem:
-Ja też cię kocham tato.
-Idź już lepiej wstaw te naczynia do zmywarki, a ja pojadę do sklepu. - westchnął tata i wstał od stołu.
Była trzecia w nocy, a ja nie mogłam spać. Leżałam w moim ogromnym łóżku na środku pokoju, okryta jasnoniebieską kołdrą i gapiłam się na belki nośne, oplecione białymi lampkami choinkowymi. Dostrzegałam ironię, z jaką los pisał moją przyszłość. Skazywał mnie na ból bliskiej mi osoby i oczywiście na Stasia... Wciąż miałam wrażenie, że on coś do mnie czuje, ale starałam się wypierać te myśli z głowy. ,,Gdyby kochał to by tego nie powiedział. Rozumiesz?! Chciał to wymazać z pamięci, czyli cię nie kocha.'' - mówiła jedna część mnie, a ta druga dopowiadała co chwilę ,,Gdyby cię nie kochał i gdyby TO naprawdę według niego nie miało znaczenia, to by zerwał z tobą kontakt. Miał by cię gdzieś. Zależy mu na tobie!'' i znów ta pierwsza ,,Nie chciał tracić przyjaźni idiotko!''. Takie małe rozdwojenie jaźni.
Nie wiedziałam co myśleć... Co mam ze sobą zrobić? Chwilami miałam wrażenie, jakbym występowała w jakimś durnym filmie, w którym zakochani próbują sobie wyznać miłość, ale los wciąż krzyżuje ich plany i jedyne co im zostaje to smutek, bo oboje myślą, że ta druga osoba nic nie czuje... Nienawidzę takich komedii romantycznych. W moim życiu brakowało jedynie slapstickowych śmiechów, no i dobrego zakończenia...
Mojry, mityczne dziewoje snujące przędzę ludzkich dziejów, musiały być zachwycone tak przednim dowcipem.
niedziela, 16 sierpnia 2015
sobota, 8 sierpnia 2015
Rozdział 5
Schodziłam powoli po starych betonowych schodach, starając się nie skręcić sobie kostki, w moich jedynych, okazjonalnych obcasach. Kurczowo trzymałam się metalowej poręczy i powoli stawiałam stopy na dość stromych schodkach. ,,Cholera! Czemu tu nie ma windy?!'' ten zwrot powtarzałam w myślach niczym mantrę. Chodzenie na obcasach szło mi raczej dobrze, ale niestety tylko na płaskiej powierzchni. Wszelkiego rodzaju wzniesienia, dołki, progi i schodki były bolesną karą za próbę ulepszenia matki natury. Kilka dodatkowych centymetrów i ładnie wyeksponowana pupa nie były warte życia w ciągłym strachu przed wylądowaniem w szpitalu z pogruchotanymi kośćmi w kończynach dolnych... Kłamałam. Było warto.
Otworzyłam skrzypiące, wielkie, ciemno zielone drzwi akademika żeńskiego. Staśka jeszcze nie było, więc usiadłam na szerokim murku, tak by nie pobrudzić mojej kremowej sukienki. Ciemność miejscami rozświetlały lampy uliczne, a niebo było dziś wyjątkowo gwieździste. Uwielbiam takie wieczory, gdy wszystko jest takie romantyczne. Pech chciał niestety żebym takie wieczory spędzała w samotności. Dziś było inaczej.
Spojrzałam na stronę parku. Musiałam mrużyć oczy, w dali widziałam biegnącą postać. To był Staś. Miał na sobie dobrze skrojony, czarny garnitur, a pod kołnierzykiem białej koszuli widać było muszkę. W miarę tego jak się zbliżał, zaczynałam dostrzegać jego twarz. Był uśmiechnięty, a w jego oczach nie było już tak wielkiego smutku. Jedną ręką machał do mnie, a drugą trzymał za plecami. Wbiegł na schody, podnosząc wysoko swoje długie nogi, a gdy już staliśmy twarzą w twarz ( choć raczej trudno tak powiedzieć, gdy dzieliło nas około dziesięć centymetrów, uwzględniając to, że miałam na sobie obcasy wysokie także na dziesięć centymetrów ) powiedział cicho i dostojnie:
-Dobry wieczór panno Szydłowska.
-Dobry wieczór wielmożny panie Markowicz. - odparłam.
Staś parsknął serdecznym śmiechem i wyjął zza pleców śliczny bukiet z polnych kwiatów.
Cholera! Skąd on wiedział?!
Nie wiedziałam co powiedzieć, ale z gracją ( jeśli można tak nazwać próbę utrzymania równowagi na szpilkach i podpieranie się lewą ręką o betonowy murek, tak by nie runąć na ziemię przy przekierowywaniu ciężaru ciała na drugą nogę ) przyjęłam owy podarunek.
-Dziękuję. - powiedziałam cicho, odgarniając zakręcone przed kilkoma minutami włosy z twarzy.
-To ja dziękuję. - odparł z uśmiechem.
-Za co?
-Za wszystko. Między innymi za wczoraj. Gdyby nie ty bolało by mnie tysiąckroć bardziej i gdyby nie ty, ten wieczór nie zapowiadałby się tak wspaniale. - uśmiechnął się rozczulająco.
-Ale skąd ty... Znaczy te kwiaty... One...
-Nie podobają się? - przerwał mi zmartwionym tonem. To było dość urocze.
-Są cudne, ale skąd wiedziałeś?
-Polne...
-Tak.
-Pamiętasz tegoroczną majówkę?
-Nawet za bardzo... - wyszeptałam.
-Co mówiłaś?
-Tak. Pamiętam. - poprawiłam się. Miałam niesamowite szczęście, że nie usłyszał.
-No właśnie. Mówiłaś wtedy, że wolałabyś dostać bukiet polnych kwiatów niż bukiet identycznych róż z kwiaciarni. Pomyślałem, że dostarczę ci polne kwiaty. Nawet nie wiesz jak trudno je zdobyć w mieście. - uśmiechnął się serdecznie.
Nawet ja tego nie pamiętałam.
-Jesteś niesamowity.
-Wcale nie. - uśmiechnął się rozczulająco, zawahał się chwilę i dodał - A ty przepiękna.
-Dziękuję. - czułam, że na moja twarz wpływa rumieniec.
-...
-...
-Zaniesiemy je do pokoju? - Staś wskazał na kwiaty.
-Gardzę tobą! Chcesz mojej rychłej zguby?! W tych butach nigdy! - mówiłam z teatralnym oburzeniem. Nie oszukujmy się nigdy nie byłam zbyt dobrą aktorką.
Staś wybuchnął głośnym śmiechem i powiedział:
-Nigdy nie zrozumiem dziewczyn. Jeśli chcesz pójdę do dozorcy i poproszę go żeby je przechował, a jak będziesz wracać to je odbierzesz. Okay?
-Dobrze. - oddałam mu swój bukiet, a on otworzył wielkie, skrzypiące drzwi internatu i wszedł do środka.
Uniosłam wzrok na Oriona, jedyną konstelację, którą umiałam rozpoznać i usłyszałam jak drzwi się otwierają. Uśmiechnięty Staś usiadł obok mnie na murku i sam zaczął patrzeć w gwiazdy.
-Gwiazdy nigdy nie są na wyciągnięcie ręki. Są nieskończenie odległe, to oznacza ból, który człowiek odczuwa spoglądając w górę. To delikatne rwanie w głębi serca. - zacytowałam cicho.
-Isabel Abedi. - odparł Staś z krzywym uśmiechem.
-Nie da się ciebie niczym zaskoczyć, prawda?
Znów uśmiechnął się tylko krzywo i powiedział niskim ciepłym głosem:
-Są gwiazdy, których tak już nie ma, kiedy my widzimy jeszcze ich światło. Zgasły, rozumiesz, ale wcześniej wysyłały ku nam swój blask. A potem, kiedy ich już dawno nie ma, zostaje jeszcze światło, które dla nas świeci.
-Jak to jest możliwe, że powiedziałeś to bez zająknięcia?- zapytałam szeptem. Nie chciałam niszczyć tej chwili.
-Nie wiem. - wzruszył ramionami i dodał - Gesa Schwartz.
-To tak jakbyśmy patrzyli w historię... Widzimy coś czego nie ma.
-Tak po prostu ich nie ma. Tak jak JEGO tak po prostu nie ma... - Stasiowi zarwał się głos. Nadmiar bólu nie pozwolił mu dokończyć zdania.
-Ale pozostał po nim jego blask... Blask wspomnień...
-...
-Słabe porównanie...
-Wcale nie.
-...
-...
-Jesteśmy spóźnieni. - stwierdził patrząc na zegarek.
-Skoro już jesteśmy spóźnieni, to wejdźmy w wielkim stylu. - zaproponowałam.
-To za małe spóźnienie na ,,wielkie wejście''. Posiedzimy tutaj jeszcze chwilę. - uśmiechnął się, ale w jego oczach było widać jeszcze resztki bólu, którego nie zdążył ukryć pod radosną maską.
To miał być wspaniały wieczór...
Sala gimnastyczna była przepełniona roztańczoną i pełną energii młodzieżą. Z głośników leciał jakiś wszystkim znany utwór, który był ,,śpiewany'' przez tłum. Nie wszyscy tańczyli. Wystrojone dziewczyny starały się wyglądać jak najpiękniej, w swoich drogich, pięknych sukienkach, a chłopcy zaciekle dyskutowali ze sobą o tym jak bardzo nie lubią garniturów lub o tym kto wygra. Wszyscy czekali na ogłoszenie wyników konkursu fotograficznego, plastycznego oraz na króla i królową balu jesiennego.
Szczerze, to dawno się tak dobrze nie bawiłam. Dość dużo tańczyłam, było pyszne jedzenie (czyt. dużo wysokokalorycznych przekąsek) i dobra muzyka. Nawet udało mi się zdobyć drugie miejsce w konkursie na najlepszy portret. Nietrudno się domyślić, że był to portret Anity.
Anita na tle białej ściany patrzyła się w obiektyw spojrzeniem pełnym smutku, swoimi prawie czarnymi oczami. Widać było jej mocno zarysowany obojczyk, wyglądało to tak jakby nie miała koszulki. Miała lekko rozchylone usta i krótkie, ciemne włosy w delikatnym nieładzie. Efektu dodawał kolorowy proszek, którego używa się na festiwalach muzycznych, była nim obsypana. Podobało mi się to zdjęcie. Szczerze? To było najlepszy portret, który udało mi się zrobić.
Wszystko układało się świetnie, ale do czasu...
Stałam ze Stasiem i Tomkiem przy stole przykrytym obrusem w kolorze seledynowym. Muzyka była głośna więc musieliśmy krzyczeć. Tomek był ciut wyższy od Staśka. Miał kręcone, czarne włosy, brzydką cerę i garbaty nos, ale był bardzo zabawny, pozytywny i pełny energii. Znaliśmy się jeszcze z gimnazjum, kiedy to namiętne jeździłam na wszystkie kursy fotograficzne, które odbywały się w okolicy.
-Wiesz, że właśnie wczoraj dowiedziałem się... Znaczy... Nie wiem czy to jest moja przywara, że jestem genetycznie trochę głupi... - mówił Tomek.
-Z grzeczności nie zaprzeczę. - parsknęłam śmiechem.
-No, właśnie wczoraj się dowiedziałem, że... - kontynuował Tomek, nie zważając na mój docinek.
-Że spalony to... - wybuchnął śmiechem Staś, a my mu zawtórowaliśmy.
-Że poranną audycję w szkolnym radiowęźle prowadzi Wiktoria Gołębiewska. - odparł Tomek, próbując się nie zaśmiać.
Parsknęłam głośnym śmiechem, a Staś próbował opanować swój atak śmiechu.
-Stary... - Stasiek znów parsknął śmiechem - Ty chodzisz do tej szkoły półtora roku, a dopiero się zorientowałeś?
-Jakoś tak wyszło... - Tomek próbował pić sok, ale nie mógł przez ciągłe próby zatrzymania niekontrolowanych parskań śmiechu.
-Ale to chyba dobrze. - stwierdziłam - Ta świadomość, że co rano słuchasz tej zołzy nie jest zbyt przyjemna. Miałeś szczęście, że żyłeś w nieświadomości. Ja gdy ją słyszę co rano, odczuwam niepohamowaną chęć mordu.
-Ja też. - stwierdził Staś.
-Teraz będę miał tak samo. Znaczy... Ja lubię całą masę ludzi. Trudno jest mi kogoś nie lubić, ale... Jej się nie da polubić. - odparł Tomek.
-Nie rozmawiajmy o niej. Nie warto. - Staś próbował poprawić przekrzywioną muszkę.
-Poszukajmy pozytywnych cech charakteru Wiktorii. - zaproponował Tomasz.
-Robi dobre zdjęcia. - odparłam bez zastanowienia.
-Ładna jest. - dodał szybko Tomek.
-Poddaję się. Zabraliście mi wszystkie jej dobre cechy. - Stasiek dalej męczył się z muszką, więc podeszłam do niego i pomogłam mu, mówiąc:
-Pierdoło życiowa. Nawet muszki nie umiesz poprawić. Czy to jest taki trudne?
-Nie krytykuj mnie... Mam! - uśmiechnął się Staś, gapiąc się na moje dłonie lub cycki ( trudno było ocenić na co się patrzy, podczas poprawiania jego muszki i sporadycznego zerkania na jego twarz ) - Jest uparta i pewna siebie. Te cechy charakteru są pozytywne i przydatne.
-Optymista się znalazł. - westchnęłam - Były by pozytywne, gdyby nie fakt, że jest złośliwą, egoistyczną zołzą.
Byliśmy strasznie blisko, Staś dotykał mojego czoła końcówką swojego nosa. Odsunęłam się i spojrzałam w jego roześmiane oczy. To samo spojrzenie... To które widziałam w maju, gdy siedziałam na starym ogrodzeniu...
-Lepiej być optymista niż... Niż wszystko kwestionować. Niż być... Być... Kwestionistą? - Tomek próbował znaleźć odpowiednie słowo, a ja i Stasiek znów wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Kwestionanistą? - Tomek sam zaczął się śmiać.
Gdy próbowaliśmy się nie śmiać, podszedł do nas niski, krępy chłopak w granatowym garniturze.
-Hej! - powiedział niskim głosem.
-Witam. - odparł Staś nadal parskając śmiechem.
-Wy chyba znacie tę dziewczynę... Jak ona ma Aniela... Aneta? - mówił szybko chłopak.
-Anita? - zapytałam nerwowo.
-Tak. Ona... - wziął głęboki wdech - Ona płacze, na holu głównym.
-O Boże... - westchnęłam i pobiegłam w stronę wyjścia, a za mną Staś i Tomek.
Biegłam ile sił w nogach, przepychałam się pomiędzy ludźmi, którzy krzyczeli coś i pewnie rzucali w moją stronę inwektywami. Wybiegłam na hol i pędziłam w stronę schodów. Przed nimi szybko zdjęłam obcasy, wzięłam je do ręki i jak najszybciej mogłam zbiegłam na dół.
Na holu, pod oknem siedziała zwinięta w kłębek Anita. Podniosła swoją rozczochraną głowę. Była zapłakana, miała zapuchnięte oczy, a rozmazany tusz do rzęs spływał po jej czerwonych policzkach.
Uklęknęłam obok niej, odłożyłam buty i wycierając jej policzki wierzchem dłoni zapytałam:
-Co się stało?
Anita nerwowo mamrotała i próbowała przestać płakać, ale przez to płakała jeszcze bardziej. Tomek przyklęknął i podał mi opakowanie chusteczek. Wytarłam jej oczy, a ona wyciągnęła chusteczkę z opakowania i już chciała wytrzeć nos, kiedy bezwładnie opuściła ją na ziemię. Przytuliłam ją mocno, a ona tylko łkała.
-Damian to świnia! - wykrzyknęła i znów wróciła do płaczu.
-Ciii. Spokojnie. - próbowałam ją uspokoić. Rozumiałam, że pewnie cholernie boli, ale w tym momencie nie przemawiał przez nią ból, ale wściekłość.
-On... On.. On mnie nigdy nie kochał! Rozumiesz?! Kłamał. Cały czas kłamał. Był ze mną cały miesiąc... Robił sobie ze mnie żarty! - znów zaniosła się płaczem - Jestem głupia!
-Nie jesteś głupia... - westchnęłam - Wiem że boli jak cholera...Czemu tak myślisz?
-Czemu?! - podniosła zapłakane oczy - Na początku roku... Założył się z kolegami...
-O co? - Staś przyklękną obok Anity.
-O... O to, że pójdzie ze mną na bal jesienny. Dopiął swego! - łzy spływały po jej policzkach w coraz wolniejszym tempie.
-Może coś źle zrozumiałaś... - Tomek podał Anicie drugie opakowanie chusteczek. ( Gdzie on trzymał do cholery te wszystkie opakowania chusteczek?! )
-Nie wydaje mi się... Koledzy pogratulowali mu, że wygrał zakład... On nie wiedział, że stoję obok niego... - Anita się uspokoiła, a w jej oczach było widać tylko ból i gniew - Mówił, że wiedział... Wiedział, że TO będzie trudne... Oni mówili, że ja... Że musiał się ze mną namęczyć... Że jestem nudziarą...
-Co zrobiłaś? - zapytałam cicho.
-Zwyzywałam go... - odparła spokojnie - Oblałam sokiem i kopnęłam w piszczel.
-Za mało zrobiłaś... - wydukał Staś ze złością.
W ułamku sekundy znienawidziłam Damiana. Jeszcze niedawno siedzieliśmy razem w pokoju Anity, a ja patrzyłam jak się do siebie uśmiechają i gapią się sobie w oczy. wydawało mi się, że oboje są w sobie zakochani po uszy. Siedzieli razem przytuleni na jej łóżku... Był dobrym aktorem.Tego co się za tym kryło nie dało się zauważyć...
Nie czułam nic oprócz wielkiego smutku z powodu bólu Anity i gniewu skierowanego w stronę tego dupka. Nie potrafiłam pamiętać o swoim bólu, gdy Anitę bolało bardziej. To chyba właśnie jest przyjaźń. To ten stan kiedy zapominasz o sobie i obchodzi cię tylko to, by bliska ci osoba nie czuła bólu.
-Gnojek. - parsknęłam.
Trwaliśmy dość długo w ciszy, gapiąc się w podłogę. Anita już nie płakała, patrzyła tylko tępo w ścianę.
-Już nie dam rady płakać... - westchnęła - O dziwo, czuję się zbyt przygnębiona na płacz. Jest tak jakby, to co sobie teraz uświadomiłam zabrało mi tę część mnie, która była zdolna do płaczu.
-Co sobie uświadomiłaś? - zapytał cicho Staś.
-Anita! - usłyszeliśmy krzyk.
Damian biegł w naszą stronę. Był oblany sokiem i bardzo zdenerwowany.
Stasiek i Tomek wstali. Tworzyli swego rodzaju mur oddzielający Damiana od Anity. Byli o głowę wyżsi od Damiana, ale ten i tak pchał się w jej stronę.
-Mógłbym z nią porozmawiać?! - krzyczał próbując przedostać się do Anity, która wciąż patrzyła się w ścianę.
-Mógłbyś... - zaczęłam cicho by po chwili krzyknąć - Gdybyś nie był dwulicowym dupkiem!
-Ale dajcie wytłumaczyć... - próbował mnie przekrzyczeć, miał łzy w oczach.
-NIE! Jesteś żałosnym, okrutnym, egoistycznym, bezlitosnym, głupim, bezmyślnym , rozpuszczonym, nie posiadającym serca, dwulicowym, chamskim, bezczelnym, bezwzględnym, próżnym, aroganckim... - gdy zabrakło mi przymiotników o zabarwianiu negatywnym, które by do niego pasowały, zakończyłam - Kutasem!
Damian otworzył szeroko oczy. Anita jęknęła tylko, próbowała uspokoić oddech.
-Liz... - zaczął Staś, próbował trochę rozluźnić atmosferę - Wykorzystałaś już wszystkie możliwe kulturalne obelgi... Czemu zakończyłaś je tak brzydko? A co najważniejsze... Jak ja mam teraz do jasnej cholery mu nawrzucać?!
Zapadła krępująca cisza.
-Idź stąd. - mówiła cicho Anita.
-Chcę... Znaczy, daj mi to wszystko wytłumaczyć. - Damian mówił patrząc na Anitę, a ona wciąż gapiła się w ścianę. Wyglądało to dość przerażająco.
-Nie teraz. - mówiłam głośno i wyraźnie z pogardą w głosie - Po pierwsze, Anita nie chce. Powinieneś to uszanować. Po drugie, nagrabiłeś sobie u nas i jesteś dwulicowym dupkiem. Po prostu nie mamy ochoty na ciebie patrzeć.
-Ale... - nie stawiał już oporu chłopakom.
-Idź już... - Anita mówiła głośno i wyraźnie - Nie chcę z tobą rozmawiać.
-Idziesz? Czy mamy ci pomóc? - zapytał poważnie Tomek.
Damian spojrzał na chłopaków spode łba, a potem zerknął na mnie i na Anitę ze smutkiem i po prostu odszedł.
Anita leżała na swoim łóżku, owinięta w kołdrę i gapiła się w podłogę, a my obok niej na dywanie. W tle było słychać płytę Love lust faith + dreams zespołu 30 seconds to Mars. Nikt z nas się nie odzywał, bo Anita skwitowała próby pocieszania jej stwierdzeniem ,,To nie ma sensu. Nic nie mówcie. Nie potrzebuję słów pocieszenia. Zastanawiam się tylko... Nic nie mówcie. Nie pomożecie. Jestem wdzięczna za to, że jesteście. To mi wystarczy. Uwierzcie.''. Siedziałam z głową opartą o łóżko Anity, głaszcząc ją po plecach, obok mnie siedział Staś i bębnił opuszkami palców o podłogę, a na zielonym, puchatym dywanie leżał Tomek, który nucił cicho Birth.
Charakterystycznym elementem zachowania Stasia było bębnienie palcami. Jego palce były zawsze ruchliwe i pełne ekspresji.
-Nienawidzę go. - westchnęła Anita.
-Obie wiemy, że tak nie jest. - odparłam, łapiąc ją za rękę.
-I to jest najgorsze... Chciałabym go nienawidzić. Tak by było łatwiej. - wyszeptała.
-Rozumiem. - również szeptałam.
-Chcę żeby cierpiał. - Anita wciąż gapiła się w ścianę.
-Mogę to załatwić. - odparł Tomek - Może mu się przydarzyć nieszczęśliwy wypadek. Może spaść ze schodów albo może go zaatakować wściekły borsuk.
-Wściekły borsuk? Ty głupi jesteś? - Staś pukał się wskazującym palcem w czoło - Lepiej coś bardziej drapieżnego... Żbik... Ryś... Jenot...
Próbowali rozluźnić atmosferę. Nic nie było w stanie jej rozluźnić.
-Wolę by bolała go dusza, a nie ciało... - westchnęła Anita z twarzą wtuloną w poduszkę.
Znów zapanowała cisza, którą przerwał ciche nucenie Tomka.
I will save you from yourself
Time will change everything about this hell
Are you lost?
Can't find yourself
You're north of Heaven
Maybe somewhere west of hell
-Czas zmieni wszystko w tym piekle... - zacytowała Anita cicho, ściskając mocniej moją dłoń
Otworzyłam skrzypiące, wielkie, ciemno zielone drzwi akademika żeńskiego. Staśka jeszcze nie było, więc usiadłam na szerokim murku, tak by nie pobrudzić mojej kremowej sukienki. Ciemność miejscami rozświetlały lampy uliczne, a niebo było dziś wyjątkowo gwieździste. Uwielbiam takie wieczory, gdy wszystko jest takie romantyczne. Pech chciał niestety żebym takie wieczory spędzała w samotności. Dziś było inaczej.
Spojrzałam na stronę parku. Musiałam mrużyć oczy, w dali widziałam biegnącą postać. To był Staś. Miał na sobie dobrze skrojony, czarny garnitur, a pod kołnierzykiem białej koszuli widać było muszkę. W miarę tego jak się zbliżał, zaczynałam dostrzegać jego twarz. Był uśmiechnięty, a w jego oczach nie było już tak wielkiego smutku. Jedną ręką machał do mnie, a drugą trzymał za plecami. Wbiegł na schody, podnosząc wysoko swoje długie nogi, a gdy już staliśmy twarzą w twarz ( choć raczej trudno tak powiedzieć, gdy dzieliło nas około dziesięć centymetrów, uwzględniając to, że miałam na sobie obcasy wysokie także na dziesięć centymetrów ) powiedział cicho i dostojnie:
-Dobry wieczór panno Szydłowska.
-Dobry wieczór wielmożny panie Markowicz. - odparłam.
Staś parsknął serdecznym śmiechem i wyjął zza pleców śliczny bukiet z polnych kwiatów.
Cholera! Skąd on wiedział?!
Nie wiedziałam co powiedzieć, ale z gracją ( jeśli można tak nazwać próbę utrzymania równowagi na szpilkach i podpieranie się lewą ręką o betonowy murek, tak by nie runąć na ziemię przy przekierowywaniu ciężaru ciała na drugą nogę ) przyjęłam owy podarunek.
-Dziękuję. - powiedziałam cicho, odgarniając zakręcone przed kilkoma minutami włosy z twarzy.
-To ja dziękuję. - odparł z uśmiechem.
-Za co?
-Za wszystko. Między innymi za wczoraj. Gdyby nie ty bolało by mnie tysiąckroć bardziej i gdyby nie ty, ten wieczór nie zapowiadałby się tak wspaniale. - uśmiechnął się rozczulająco.
-Ale skąd ty... Znaczy te kwiaty... One...
-Nie podobają się? - przerwał mi zmartwionym tonem. To było dość urocze.
-Są cudne, ale skąd wiedziałeś?
-Polne...
-Tak.
-Pamiętasz tegoroczną majówkę?
-Nawet za bardzo... - wyszeptałam.
-Co mówiłaś?
-Tak. Pamiętam. - poprawiłam się. Miałam niesamowite szczęście, że nie usłyszał.
-No właśnie. Mówiłaś wtedy, że wolałabyś dostać bukiet polnych kwiatów niż bukiet identycznych róż z kwiaciarni. Pomyślałem, że dostarczę ci polne kwiaty. Nawet nie wiesz jak trudno je zdobyć w mieście. - uśmiechnął się serdecznie.
Nawet ja tego nie pamiętałam.
-Jesteś niesamowity.
-Wcale nie. - uśmiechnął się rozczulająco, zawahał się chwilę i dodał - A ty przepiękna.
-Dziękuję. - czułam, że na moja twarz wpływa rumieniec.
-...
-...
-Zaniesiemy je do pokoju? - Staś wskazał na kwiaty.
-Gardzę tobą! Chcesz mojej rychłej zguby?! W tych butach nigdy! - mówiłam z teatralnym oburzeniem. Nie oszukujmy się nigdy nie byłam zbyt dobrą aktorką.
Staś wybuchnął głośnym śmiechem i powiedział:
-Nigdy nie zrozumiem dziewczyn. Jeśli chcesz pójdę do dozorcy i poproszę go żeby je przechował, a jak będziesz wracać to je odbierzesz. Okay?
-Dobrze. - oddałam mu swój bukiet, a on otworzył wielkie, skrzypiące drzwi internatu i wszedł do środka.
Uniosłam wzrok na Oriona, jedyną konstelację, którą umiałam rozpoznać i usłyszałam jak drzwi się otwierają. Uśmiechnięty Staś usiadł obok mnie na murku i sam zaczął patrzeć w gwiazdy.
-Gwiazdy nigdy nie są na wyciągnięcie ręki. Są nieskończenie odległe, to oznacza ból, który człowiek odczuwa spoglądając w górę. To delikatne rwanie w głębi serca. - zacytowałam cicho.
-Isabel Abedi. - odparł Staś z krzywym uśmiechem.
-Nie da się ciebie niczym zaskoczyć, prawda?
Znów uśmiechnął się tylko krzywo i powiedział niskim ciepłym głosem:
-Są gwiazdy, których tak już nie ma, kiedy my widzimy jeszcze ich światło. Zgasły, rozumiesz, ale wcześniej wysyłały ku nam swój blask. A potem, kiedy ich już dawno nie ma, zostaje jeszcze światło, które dla nas świeci.
-Jak to jest możliwe, że powiedziałeś to bez zająknięcia?- zapytałam szeptem. Nie chciałam niszczyć tej chwili.
-Nie wiem. - wzruszył ramionami i dodał - Gesa Schwartz.
-To tak jakbyśmy patrzyli w historię... Widzimy coś czego nie ma.
-Tak po prostu ich nie ma. Tak jak JEGO tak po prostu nie ma... - Stasiowi zarwał się głos. Nadmiar bólu nie pozwolił mu dokończyć zdania.
-Ale pozostał po nim jego blask... Blask wspomnień...
-...
-Słabe porównanie...
-Wcale nie.
-...
-...
-Jesteśmy spóźnieni. - stwierdził patrząc na zegarek.
-Skoro już jesteśmy spóźnieni, to wejdźmy w wielkim stylu. - zaproponowałam.
-To za małe spóźnienie na ,,wielkie wejście''. Posiedzimy tutaj jeszcze chwilę. - uśmiechnął się, ale w jego oczach było widać jeszcze resztki bólu, którego nie zdążył ukryć pod radosną maską.
To miał być wspaniały wieczór...
Sala gimnastyczna była przepełniona roztańczoną i pełną energii młodzieżą. Z głośników leciał jakiś wszystkim znany utwór, który był ,,śpiewany'' przez tłum. Nie wszyscy tańczyli. Wystrojone dziewczyny starały się wyglądać jak najpiękniej, w swoich drogich, pięknych sukienkach, a chłopcy zaciekle dyskutowali ze sobą o tym jak bardzo nie lubią garniturów lub o tym kto wygra. Wszyscy czekali na ogłoszenie wyników konkursu fotograficznego, plastycznego oraz na króla i królową balu jesiennego.
Szczerze, to dawno się tak dobrze nie bawiłam. Dość dużo tańczyłam, było pyszne jedzenie (czyt. dużo wysokokalorycznych przekąsek) i dobra muzyka. Nawet udało mi się zdobyć drugie miejsce w konkursie na najlepszy portret. Nietrudno się domyślić, że był to portret Anity.
Anita na tle białej ściany patrzyła się w obiektyw spojrzeniem pełnym smutku, swoimi prawie czarnymi oczami. Widać było jej mocno zarysowany obojczyk, wyglądało to tak jakby nie miała koszulki. Miała lekko rozchylone usta i krótkie, ciemne włosy w delikatnym nieładzie. Efektu dodawał kolorowy proszek, którego używa się na festiwalach muzycznych, była nim obsypana. Podobało mi się to zdjęcie. Szczerze? To było najlepszy portret, który udało mi się zrobić.
Wszystko układało się świetnie, ale do czasu...
Stałam ze Stasiem i Tomkiem przy stole przykrytym obrusem w kolorze seledynowym. Muzyka była głośna więc musieliśmy krzyczeć. Tomek był ciut wyższy od Staśka. Miał kręcone, czarne włosy, brzydką cerę i garbaty nos, ale był bardzo zabawny, pozytywny i pełny energii. Znaliśmy się jeszcze z gimnazjum, kiedy to namiętne jeździłam na wszystkie kursy fotograficzne, które odbywały się w okolicy.
-Wiesz, że właśnie wczoraj dowiedziałem się... Znaczy... Nie wiem czy to jest moja przywara, że jestem genetycznie trochę głupi... - mówił Tomek.
-Z grzeczności nie zaprzeczę. - parsknęłam śmiechem.
-No, właśnie wczoraj się dowiedziałem, że... - kontynuował Tomek, nie zważając na mój docinek.
-Że spalony to... - wybuchnął śmiechem Staś, a my mu zawtórowaliśmy.
-Że poranną audycję w szkolnym radiowęźle prowadzi Wiktoria Gołębiewska. - odparł Tomek, próbując się nie zaśmiać.
Parsknęłam głośnym śmiechem, a Staś próbował opanować swój atak śmiechu.
-Stary... - Stasiek znów parsknął śmiechem - Ty chodzisz do tej szkoły półtora roku, a dopiero się zorientowałeś?
-Jakoś tak wyszło... - Tomek próbował pić sok, ale nie mógł przez ciągłe próby zatrzymania niekontrolowanych parskań śmiechu.
-Ale to chyba dobrze. - stwierdziłam - Ta świadomość, że co rano słuchasz tej zołzy nie jest zbyt przyjemna. Miałeś szczęście, że żyłeś w nieświadomości. Ja gdy ją słyszę co rano, odczuwam niepohamowaną chęć mordu.
-Ja też. - stwierdził Staś.
-Teraz będę miał tak samo. Znaczy... Ja lubię całą masę ludzi. Trudno jest mi kogoś nie lubić, ale... Jej się nie da polubić. - odparł Tomek.
-Nie rozmawiajmy o niej. Nie warto. - Staś próbował poprawić przekrzywioną muszkę.
-Poszukajmy pozytywnych cech charakteru Wiktorii. - zaproponował Tomasz.
-Robi dobre zdjęcia. - odparłam bez zastanowienia.
-Ładna jest. - dodał szybko Tomek.
-Poddaję się. Zabraliście mi wszystkie jej dobre cechy. - Stasiek dalej męczył się z muszką, więc podeszłam do niego i pomogłam mu, mówiąc:
-Pierdoło życiowa. Nawet muszki nie umiesz poprawić. Czy to jest taki trudne?
-Nie krytykuj mnie... Mam! - uśmiechnął się Staś, gapiąc się na moje dłonie lub cycki ( trudno było ocenić na co się patrzy, podczas poprawiania jego muszki i sporadycznego zerkania na jego twarz ) - Jest uparta i pewna siebie. Te cechy charakteru są pozytywne i przydatne.
-Optymista się znalazł. - westchnęłam - Były by pozytywne, gdyby nie fakt, że jest złośliwą, egoistyczną zołzą.
Byliśmy strasznie blisko, Staś dotykał mojego czoła końcówką swojego nosa. Odsunęłam się i spojrzałam w jego roześmiane oczy. To samo spojrzenie... To które widziałam w maju, gdy siedziałam na starym ogrodzeniu...
-Lepiej być optymista niż... Niż wszystko kwestionować. Niż być... Być... Kwestionistą? - Tomek próbował znaleźć odpowiednie słowo, a ja i Stasiek znów wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Kwestionanistą? - Tomek sam zaczął się śmiać.
Gdy próbowaliśmy się nie śmiać, podszedł do nas niski, krępy chłopak w granatowym garniturze.
-Hej! - powiedział niskim głosem.
-Witam. - odparł Staś nadal parskając śmiechem.
-Wy chyba znacie tę dziewczynę... Jak ona ma Aniela... Aneta? - mówił szybko chłopak.
-Anita? - zapytałam nerwowo.
-Tak. Ona... - wziął głęboki wdech - Ona płacze, na holu głównym.
-O Boże... - westchnęłam i pobiegłam w stronę wyjścia, a za mną Staś i Tomek.
Biegłam ile sił w nogach, przepychałam się pomiędzy ludźmi, którzy krzyczeli coś i pewnie rzucali w moją stronę inwektywami. Wybiegłam na hol i pędziłam w stronę schodów. Przed nimi szybko zdjęłam obcasy, wzięłam je do ręki i jak najszybciej mogłam zbiegłam na dół.
Na holu, pod oknem siedziała zwinięta w kłębek Anita. Podniosła swoją rozczochraną głowę. Była zapłakana, miała zapuchnięte oczy, a rozmazany tusz do rzęs spływał po jej czerwonych policzkach.
Uklęknęłam obok niej, odłożyłam buty i wycierając jej policzki wierzchem dłoni zapytałam:
-Co się stało?
Anita nerwowo mamrotała i próbowała przestać płakać, ale przez to płakała jeszcze bardziej. Tomek przyklęknął i podał mi opakowanie chusteczek. Wytarłam jej oczy, a ona wyciągnęła chusteczkę z opakowania i już chciała wytrzeć nos, kiedy bezwładnie opuściła ją na ziemię. Przytuliłam ją mocno, a ona tylko łkała.
-Damian to świnia! - wykrzyknęła i znów wróciła do płaczu.
-Ciii. Spokojnie. - próbowałam ją uspokoić. Rozumiałam, że pewnie cholernie boli, ale w tym momencie nie przemawiał przez nią ból, ale wściekłość.
-On... On.. On mnie nigdy nie kochał! Rozumiesz?! Kłamał. Cały czas kłamał. Był ze mną cały miesiąc... Robił sobie ze mnie żarty! - znów zaniosła się płaczem - Jestem głupia!
-Nie jesteś głupia... - westchnęłam - Wiem że boli jak cholera...Czemu tak myślisz?
-Czemu?! - podniosła zapłakane oczy - Na początku roku... Założył się z kolegami...
-O co? - Staś przyklękną obok Anity.
-O... O to, że pójdzie ze mną na bal jesienny. Dopiął swego! - łzy spływały po jej policzkach w coraz wolniejszym tempie.
-Może coś źle zrozumiałaś... - Tomek podał Anicie drugie opakowanie chusteczek. ( Gdzie on trzymał do cholery te wszystkie opakowania chusteczek?! )
-Nie wydaje mi się... Koledzy pogratulowali mu, że wygrał zakład... On nie wiedział, że stoję obok niego... - Anita się uspokoiła, a w jej oczach było widać tylko ból i gniew - Mówił, że wiedział... Wiedział, że TO będzie trudne... Oni mówili, że ja... Że musiał się ze mną namęczyć... Że jestem nudziarą...
-Co zrobiłaś? - zapytałam cicho.
-Zwyzywałam go... - odparła spokojnie - Oblałam sokiem i kopnęłam w piszczel.
-Za mało zrobiłaś... - wydukał Staś ze złością.
W ułamku sekundy znienawidziłam Damiana. Jeszcze niedawno siedzieliśmy razem w pokoju Anity, a ja patrzyłam jak się do siebie uśmiechają i gapią się sobie w oczy. wydawało mi się, że oboje są w sobie zakochani po uszy. Siedzieli razem przytuleni na jej łóżku... Był dobrym aktorem.Tego co się za tym kryło nie dało się zauważyć...
Nie czułam nic oprócz wielkiego smutku z powodu bólu Anity i gniewu skierowanego w stronę tego dupka. Nie potrafiłam pamiętać o swoim bólu, gdy Anitę bolało bardziej. To chyba właśnie jest przyjaźń. To ten stan kiedy zapominasz o sobie i obchodzi cię tylko to, by bliska ci osoba nie czuła bólu.
-Gnojek. - parsknęłam.
Trwaliśmy dość długo w ciszy, gapiąc się w podłogę. Anita już nie płakała, patrzyła tylko tępo w ścianę.
-Już nie dam rady płakać... - westchnęła - O dziwo, czuję się zbyt przygnębiona na płacz. Jest tak jakby, to co sobie teraz uświadomiłam zabrało mi tę część mnie, która była zdolna do płaczu.
-Co sobie uświadomiłaś? - zapytał cicho Staś.
-Anita! - usłyszeliśmy krzyk.
Damian biegł w naszą stronę. Był oblany sokiem i bardzo zdenerwowany.
Stasiek i Tomek wstali. Tworzyli swego rodzaju mur oddzielający Damiana od Anity. Byli o głowę wyżsi od Damiana, ale ten i tak pchał się w jej stronę.
-Mógłbym z nią porozmawiać?! - krzyczał próbując przedostać się do Anity, która wciąż patrzyła się w ścianę.
-Mógłbyś... - zaczęłam cicho by po chwili krzyknąć - Gdybyś nie był dwulicowym dupkiem!
-Ale dajcie wytłumaczyć... - próbował mnie przekrzyczeć, miał łzy w oczach.
-NIE! Jesteś żałosnym, okrutnym, egoistycznym, bezlitosnym, głupim, bezmyślnym , rozpuszczonym, nie posiadającym serca, dwulicowym, chamskim, bezczelnym, bezwzględnym, próżnym, aroganckim... - gdy zabrakło mi przymiotników o zabarwianiu negatywnym, które by do niego pasowały, zakończyłam - Kutasem!
Damian otworzył szeroko oczy. Anita jęknęła tylko, próbowała uspokoić oddech.
-Liz... - zaczął Staś, próbował trochę rozluźnić atmosferę - Wykorzystałaś już wszystkie możliwe kulturalne obelgi... Czemu zakończyłaś je tak brzydko? A co najważniejsze... Jak ja mam teraz do jasnej cholery mu nawrzucać?!
Zapadła krępująca cisza.
-Idź stąd. - mówiła cicho Anita.
-Chcę... Znaczy, daj mi to wszystko wytłumaczyć. - Damian mówił patrząc na Anitę, a ona wciąż gapiła się w ścianę. Wyglądało to dość przerażająco.
-Nie teraz. - mówiłam głośno i wyraźnie z pogardą w głosie - Po pierwsze, Anita nie chce. Powinieneś to uszanować. Po drugie, nagrabiłeś sobie u nas i jesteś dwulicowym dupkiem. Po prostu nie mamy ochoty na ciebie patrzeć.
-Ale... - nie stawiał już oporu chłopakom.
-Idź już... - Anita mówiła głośno i wyraźnie - Nie chcę z tobą rozmawiać.
-Idziesz? Czy mamy ci pomóc? - zapytał poważnie Tomek.
Damian spojrzał na chłopaków spode łba, a potem zerknął na mnie i na Anitę ze smutkiem i po prostu odszedł.
Anita leżała na swoim łóżku, owinięta w kołdrę i gapiła się w podłogę, a my obok niej na dywanie. W tle było słychać płytę Love lust faith + dreams zespołu 30 seconds to Mars. Nikt z nas się nie odzywał, bo Anita skwitowała próby pocieszania jej stwierdzeniem ,,To nie ma sensu. Nic nie mówcie. Nie potrzebuję słów pocieszenia. Zastanawiam się tylko... Nic nie mówcie. Nie pomożecie. Jestem wdzięczna za to, że jesteście. To mi wystarczy. Uwierzcie.''. Siedziałam z głową opartą o łóżko Anity, głaszcząc ją po plecach, obok mnie siedział Staś i bębnił opuszkami palców o podłogę, a na zielonym, puchatym dywanie leżał Tomek, który nucił cicho Birth.
Charakterystycznym elementem zachowania Stasia było bębnienie palcami. Jego palce były zawsze ruchliwe i pełne ekspresji.
-Nienawidzę go. - westchnęła Anita.
-Obie wiemy, że tak nie jest. - odparłam, łapiąc ją za rękę.
-I to jest najgorsze... Chciałabym go nienawidzić. Tak by było łatwiej. - wyszeptała.
-Rozumiem. - również szeptałam.
-Chcę żeby cierpiał. - Anita wciąż gapiła się w ścianę.
-Mogę to załatwić. - odparł Tomek - Może mu się przydarzyć nieszczęśliwy wypadek. Może spaść ze schodów albo może go zaatakować wściekły borsuk.
-Wściekły borsuk? Ty głupi jesteś? - Staś pukał się wskazującym palcem w czoło - Lepiej coś bardziej drapieżnego... Żbik... Ryś... Jenot...
Próbowali rozluźnić atmosferę. Nic nie było w stanie jej rozluźnić.
-Wolę by bolała go dusza, a nie ciało... - westchnęła Anita z twarzą wtuloną w poduszkę.
Znów zapanowała cisza, którą przerwał ciche nucenie Tomka.
I will save you from yourself
Time will change everything about this hell
Are you lost?
Can't find yourself
You're north of Heaven
Maybe somewhere west of hell
-Czas zmieni wszystko w tym piekle... - zacytowała Anita cicho, ściskając mocniej moją dłoń
Subskrybuj:
Posty (Atom)