Tyle czasu czekałam na ten dzień... Dzień w którym w końcu pojadę do domu. Tęskniłam za rodzicami i braćmi, pomimo naszych cotygodniowych rozmów na skypie i cowieczornych półgodzinnych pogadanek z mamą. Od kiedy pamiętam mama była dla mnie przyjaciółką i wsparciem. Ta bliskość pomiędzy nami była dla mnie czymś całkowicie naturalnym. Od zawsze rozmawialiśmy na wszystkie tematy, nawet na te dość krępujące. Wiedziała o mnie wszystko. No prawie...
Nic nie wiedziała o tym incydencie majowej nocy. Wolałam omijać ten temat szerokim łukiem.
Jak niby miałabym jej o tym powiedzieć? ,,Hej mamo! Pamiętasz jak opowiadałam ci o majówce u Tomka? To wypiłam wtedy więcej niż ci powiedziałam, potem poszłam na spacer po lesie w nocy ze Staśkiem, a jeszcze później się z nim obściskiwałam (prawie), po czym on następnego dnia na kacu powiedział mi, że TO nie miało znaczenia, tym samym sprawił mi ból, który czuję do dziś, bo go do cholery kocham!''... Nie zabrzmiało by to zbyt dobrze.
Nie wiem czy tamtej nocy go kochałam... Po prostu nie wiem, ale jedno jest pewne: dziś go kochałam i to cholernie bardzo. To było najgorsze.
Leżałam w moim łóżku, owinięta w kokon z kołdry i przytulona do
Tadzia. Grudniowe słońce leniwie przedzierało się przez przerwę między
białymi zasłonkami w szary skandynawski zygzak. Słońce oznaczało mróz
więc jeszcze bardziej zawinęłam się kokon i próbowałam ponownie zasnąć.
Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Mrużąc oczy spojrzałam na ekran telefonu - 7:14.
-Na Boga! - krzyknęłam spod kołdry - Jest sobota!
Pukanie nie ustawało, a stawało się wręcz coraz głośniejsze i bardziej uciążliwe.
-Proszę! - wrzasnęłam.
Odwróciłam się w stronę drzwi i zobaczyłam w nich Damiana. Miał ponury wyraz twarzy i gapił się na mnie jak na ducha.
Pewnie wyglądałam okropnie, ale to nie ważne. Jedyne o czym myślałam w tej chwili było to, by wyrzucić tego dupka z mojego pokoju.
-Cześć. - wydukał z krzywym uśmiechem, ale zupełnie innym i bardziej przygnębiającym, niż uśmiech Stasia.
Poczułam do niego dziwną sympatię, ale... NIE! To dupek. Anita od miesiąca była przygnębiona, płakała po nocach. Była w nim cholernie zakochana, a on potraktował ją jak przepustkę do wygrania głupiego zakładu. Nie mogłam na niego patrzeć...
-Wyjdź! - wskazałam na drzwi i powiedziałam spokojnie.
-Nie... Nie mogę. - mówił cicho, dalej stojąc w progu i gapiąc się na mnie, ubraną w za dużą koszulkę z logiem Batmana ukradzioną z szafy starszego brata, flanelowe spodnie w kratę, z podkrążonymi oczami i uczesaną w nieudolnie zrobiony warkocz.
-To nieuczciwe... - dodał już dużo głośniej.
-Co jest nieuczciwe? - starałam się nie wybuchnąć gniewem i uspokoić moją ( prawie ) nieokiełznaną chęć nawrzeszczenia na Damiana oraz rzucenia w niego czymś bardzo ciężkim i najlepiej ostrym .
-To jak mnie traktujesz... Ja wiem, że zrobiłem coś okropnego, ale czemu nie dasz mi tego wyjaśnić? Może było zupełnie inaczej... Wolicie myśleć, że jestem uosobieniem nikczemności... Chciałbym to naprawić... - patrzył mi głęboko w oczy.
-Pewnie nie da się tego naprawić. - stwierdziłam.
-Chcę przynajmniej spróbować... - westchnął.
-Siadaj. - wskazałam palcem na kanapę.
Miał racje. To było nieuczciwe, a ja chciałam znać jego wersję wydarzeń (co nie zmienia faktu, że byłam na niego wściekła).
-Obiecaj mi coś... - zaczął spokojnie i poprawił misternie ułożone jasne włosy- Obiecaj mi, że nie będziesz mi przerywać.
-Obiecuję. - odparłam i usiadłam po turecku, owijając się kołdrą.
Damian wziął głęboki wdech i zaczął:
-Jest dla mnie ważna. Najważniejsza. Nigdy czegoś takiego nie czułem... Kurde... Kocham ją... Rozumiesz?
Kiwnęłam głową.
-To prawda, założyłem się z kumplami o to, że wezmę na bal Anitę. - mówił cicho - Jestem beznadziejnym dupkiem... Miałem zamiar się z nią po prostu zaprzyjaźnić i wziąć na bal... Tak po prostu... Wydawała się nudna i sztywna... Kurde.. Okazała się zupełnie inna... Zabawna, mądra... Wyjątkowa. Zakochałem się w niej... To nie miało tak być. Teraz... A teraz ona mnie nienawidzi... Nie dziwię jej się! Jestem okropny... Wyszło tak jakbym był najgorszym bydlakiem na świecie... Bo jestem! Mogłem się jej przyznać... Gdyby wiedziała to ode mnie...
-Ona cie wcale nie nienawidzi... Kocha cie... - westchnęłam - Wybacz, że nie dotrzymałam obietnicy...
-Nic nie szkodzi... Ja bym nie potrafił kochać kogoś takiego jak ja...
-Ona potrafi.
-Co mogę zrobić by ją odzyskać? - znów poprawił włosy.
-Powiedz jej to co powiedziałeś mi... No wiesz... Szczerość. To chyba oczywiste...
-Unika mnie... Za każdym razem gdy do niej podchodzę, ona po prostu ucieka. Nie odbiera ode mnie telefonów... SMS-y i e-maile wchodzą w grę?
-Nie.
-Wiedziałem...
-Wymyśl coś.
-...
-...
-...
-...
-LIST! - wykrzyknął - Będę miał czas ułożyć sobie wszystko w głowie i przelać na papier.
-Dobry pomysł. - odparłam.
-To chyba dość romantyczne co? Ale... Nie mam jej adresu... Kurde...
-Dam ci ten adres... - westchnęłam - Daj mi swój telefon.
-Serio? - spojrzał na mnie z radością.
-Tak.
Damian podał mi telefon, a ja wstukałam jej adres w jego notatniku.
-Kurde. Elizo, ratujesz mi życie. - uśmiechnął się.
-Tylko nie Elizo...
-Co?
-Lizzie, Liz, Ela, Liza... Błagam... Tylko nie Eliza.
-Okay. Wybacz.
-Nic się nie stało.
-...
-...
-Jestem tchórzem... Mogłem jej powiedzieć... Straciłem osobę, którą kocham... Cholernie chcę ją odzyskać!
-Mogłeś... Ale możesz ją też odzyskać.
-Myślisz, że się uda?
-Może.
-Dziękuję, że mi pomagasz Liz...
-Ja tobie nie pomagam... Mam cię w dupie. Wciąż jestem na ciebie zła, ale chcę żeby Anita była szczęśliwa. Nie wiem czy ten list da jej szczęście, ale chcę by znała prawdę.
-Powinienem napisać?
-Jeśli nie napiszesz, to ja powiem jej prawdę.
-Błagam... Nie rób tego.
-Czemu?
-Chcę to sam załatwić... Obiecaj, że jej nie powiesz. - przeczesał włosy ręką.
-Okay. Obiecuję.
-Na pewno?
-Tak.
Wstał z kanapy, podszedł do drzwi i powiedział:
-Dziękuję.
-Proszę, ale wciąż cię nie lubię...
-Rozumiem, ale... Czemu?
-Być może to przez nadużywanie słowa ,,kurde'', a może przez ten twój parszywy, cwaniakowaty wyraz twarzy, przez ciągłe poprawianie włosów, denerwujący głos, przez ludzi, którymi się otaczasz... Zaraz, zaraz... Mam! Zraniłeś moją przyjaciółkę! O! Jeszcze nie dajesz mi spać o siódmej rano. Mało powodów?
-Nie. - uśmiechnął delikatnie - A wcześniej mnie lubiłaś?
-Nigdy cię nie lubiłam.
-A.
-Był taki moment gdy byłam skłonna cię polubić, ale to spaprałeś.
-Rozumiem. - szarpnął za klamkę - Muszę już iść. Do zobaczenia.
-Wesołych świąt. - uśmiechnęłam się lekko.
To, że nie powiedział jej prawdy od razu, nie wyklucza go z wszechobecnej radości z powodu świąt Bożego Narodzenia.
-Wesołych... - odparł ponuro i zamknął drzwi.
Siedziałam w prawie pustym przedziale i patrzyłam na zupełnie nieośnieżone pola, które wyglądały jakby przeżyły jakiś potworny kataklizm lub bitwę. Rozpierało mnie uczucie szczęścia, że wracam do rodzinnego domu.
Po przedziale biegał jakiś pokrzykujący dzieciak z paczką żelków, kiedy przewrócił się i obsypał mnie kolorowymi misiami, zaśmiałam się tylko i pogłaskałam go bo krótkich blond włosach. Dzieciak spojrzał na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami, również radośnie się uśmiechnął i pobiegł w kierunku swojej mamy, która odłożyła telefon na bok i zaczęła go wołać ,,Bartuś! Bartuś! Nie przeszkadzaj pani!''. Drobny chłopaczek przypominał mi Piotrusia - mojego sześcioletniego brata. Tęskniłam za nim. Był jednym z najbardziej uroczych i kochanych urwisów jakich znam. Do dziś pamiętam moje jedenaste urodziny, kiedy to moi rodzice oznajmili mi, że mają dla mnie i Antka ,,prezent niespodziankę''. Tata obejmował mamę w talii, a ona głaskała się po brzuchu, w taki sposób zawsze pokazuje się ciążę w niezbyt dobrych filmach. Nie trudno się domyślić, że nie byliśmy zadowoleni w tym momencie (choć trudno nam się dziwić), ale teraz Piotruś był naszym niekwestionowanym ulubieńcem.
Wczoraj go pożegnałam (nieważne, że na dwa tygodnie - pożegnanie to pożegnanie), przytulił mnie mocno i westchnął ,,Będę tęsknił Lizzie. Bardzo.'', odparłam ,,Ja bardziej'', a on się krzywo uśmiechnął... Chciałabym kiedyś odkryć tajemnicę tego uśmiechu....
Nie było go 24 godziny, a ja już tęskniłam.Tęsknota za nim zaczynała mi się już nie tylko dłużyć, ale zwyczajnie przykrzyć... Ba - tak naprawdę, zdążyła mi dotkliwie obrzydnąć!
Najgorsze jest to, że tak naprawdę nie miałam pojęcia co on czuje...
Zmiana scenografii zawsze świetnie robi człowiekowi na nerwy, a zwłaszcza zmiana scenografii z ceglanego internatu na nasz dom w środku lasu. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym wszystkim...Choć na chwilę. Po prostu wolałam wkręcić się w wir przygotowań do świąt Bożego Narodzenia niż zamęczać się tymi myślami non stop.
Na stacji, na której kazał mi wysiąść starszy brat, radośnie wyskoczyłam z pociągu i ruszyłam wzdłuż perony. Z plecakiem na plecach, torbą przewieszoną przez ramię i walizką w prawej ręce, no cóż - nie poruszałam się zgrabnie niczym gazela... Oprócz mnie z pociągu wysypała się dość nieliczna garstka ubranych w puchowe kurtki pasażerów - przypuszczalnie tubylcy, którzy, bardziej pewniejsi własnych tras niż ja swojej, zniknęli z peronu błyskawicznie, jak leśne gryzonie pierzchnące do swoich norek. Gdy tylko widok się przerzedził, moją uwagę przykuł wysoki chłopak w niebieskiej czapce z pomponem.
-Lizzie! - krzyczał głośno biegnąc w moją stronę, podnosząc wysoko swoje długie nogi w zimowych traperach.
-Antek! - krzyczałam równie radośnie - odłożyłam na ziemię wszystkie moje bagaże.
Nim się zorientowałam, mój brat stał już przy mnie z rozłożonymi długimi ramionami. Wtuliłam się w niego mocno. Nie widziałam go od września i tęskniłam za tym przerośniętym złośliwcem.
Musiało to wyglądać dość komicznie - dziewczyna w niebieskiej kurtce, popielatym szaliku i czapce spod której wystawał długi, rudy warkocz, stojąca na palcach, by móc się przytulić do prawie dwumetrowego (192 cm) chłopaka, który non stop się śmieje i wygląda jak przerośnięty elf.
-To co tam malutka? Jak minęła podróż? - wyrwał się z moich objęć i zapytał z uśmiechem. Wyglądał zupełnie tak samo jak tata, tylko nie miał zmarszczek. Miał te same niebieskie, roześmiane oczy, takie same włosy koloru ciemny blond, ten sam wzrost i zupełnie ten sam szeroki uśmiech.
-Świetnie. - odpowiedziałam bez chwili zawahania. Wszystkie przemyślenie postanowiłam zostawić w pociągu. Nie chciałam o nich pamiętać.
-Pomogę ci. - powiedział radośnie podnosząc z ziemi moją torbę i walizkę.
-Tęskniłam złośliwy olbrzymie. - było tak zimno, że powietrze, które wydychałam w mgnieniu oka zmieniała się w parę.
-Ja za tobą też rudy krasnalu. - parsknął śmiechem i ruszyliśmy w stronę samochodu.
Po godzinie energicznej, ożywionej rozmowy wewnątrz starego opla, byliśmy już nieco zmęczeni, ale nie swoim towarzystwem, lecz swoimi słowotokami. Każde z nas miało coś niezwykle ważnego do powiedzenia drugiemu. Mówiliśmy niezwykle głośno, starając się przekrzyczeć radio i siebie nawzajem,
-Długo na mnie czekałeś? - zapytałam, ściszając jeszcze trochę radio, ale tak by słyszeć jeszcze gitarowe dźwięki z jego playlisty.
-Znasz mnie. Powinnaś się domyślić, że ledwo zdążyłem na czas. - odparł z uśmiechem.
-Fakt. Dzięki, że po mnie przyjechałeś.
-Ależ proszę. - spojrzał na mnie radośnie i dodał przełykając ślinę - Nasza rodzicielka zrobiła dziś schabowe.
-Dzwoniłeś żeby zapytać co jest na obiad?
-Hej! Jestem studentem, więc rzadko mam okazje zjeść porządny, zdrowy i domowy posiłek. Zresztą nie dzwoniłem tylko po to. Musiałem dać im znać, że to ja cię odbiorę. Choć nie ukrywam, że głównie chciałem się dowiedzieć czym się posilę po tak długiej nieobecności w domu rodzinnym.
-To zmienia postać rzeczy. - stwierdziłam.
-A jak tam twoi wymyśleni znajomi, których w życiu nie widziałem na oczy? - zapytał złośliwie.
-Bardzo dobrze. A co u twojej niesamowitej wyimaginowanej dziewczyny, której nigdy nie miałam okazji spotkać? - odparłam starając się mu dorównać w złośliwości.
-Moja urojona BYŁA dziewczyna pewnie ma się świetnie w odróżnieniu do mnie.
-Była?
-Mhm.
-Od kiedy?
-Jakieś trzy dni.
-Nie wiedziałam...
-Nic nie szkodzi Liz. Nic nie szkodzi... - uśmiechnął się delikatnie.
-Chcesz o tym pogadać?
-Wolałbym nie.
-Okay.
-Nie chcę cię męczyć moimi problemami: było minęło, życie toczy się dalej, historia pisze się nadal, ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem... Znam jeszcze mnóstwo tego moralizatorskiego gówna, ale myślę, że oboje wiemy jak na tą chwilę się czuję oraz że takie cytaty potęgują we mnie chęć zwrócenia mojego dzisiejszego, przepysznego i mega niezdrowego śniadania w McDonaldzie.
-Rozumiem. Chociaż chętnie posłuchałabym jeszcze kilku złotych myśli. - uśmiechałam zaczepnie.
-Widzę, że chcesz czyścić mój samochodzik z wymiocin. To twój wybór.
-Zmieniłam zdanie. Nie mam już ochoty słuchać złotych myśli.
-A to jest świetny wybór Liz. Świetny wybór...
Z daleka widziałam już nasz dom, a właściwie naszą ,,drewnianą rezydencję'' jak to zwykł nazywać go mój dziadek, którego już z nami nie było.
Dom był zbudowany z drewnianych bali, co dawało mu ten niesamowity, tajemniczy nastrój. Cała ,,drewniana rezydencja'' była oczywiście projektem babci oraz dziadka, ale oni sami w niej nigdy nie zamieszkali. Właściwie to dziadek tam mieszkał, ale tylko cztery lata. Gdy budowany przez niego dom marzeń wyglądał już jak coś w czym da się mieszkać, dziadek dowiedział się, iż jego ukochana żona ma złośliwego raka tarczycy, co przesądziło o tym, że muszą przenieść się do miasta, by być bliżej szpitala oraz móc dojeżdżać na chemie i eksperymentalne zabiegi, mające zniszczyć komórki rakowe. Pomimo mieszkania z daleka od budowy i innych przeciwności losu dziadek dokończył budowę domu. Niestety babcia w między czasie zmarła, a dom został przepisany na moją mamę - jedyną córkę dziadków. Mama była wtedy w drugiej ciąży i szukała wraz z tatą mieszkania, które byłoby większe niż kawalerka, w której to dotychczas mieszkali.
Dziadka nie pamiętam za dobrze... Pamiętam, że mówił do wszystkich w wołaczu, co jest oczywiście poprawne, ale dość denerwujące. Podobno był ,,świetnym facetem'' i wspaniale grał w tenisa. Ja niestety słabo go pamiętam. Zmarł dzień przed moimi czwartymi urodzinami.
Przed domem na ganku obrośniętym bluszczem czekali na nas opatuleni w polarowe, oliwkowe bluzy rodzice, o dziwo bez Piotrka. Tata wysoki, łysiejący już facet, który uśmiechał bez przerwy i obejmował mamę w talii. Mama stała z ramionami skrzyżowanymi na piersi, raz po raz odgarniając targane przez wiatr, rude włosy z twarzy.
Gdy tylko Antek zaparkował przed gankiem, radośnie wyskoczyliśmy z samochodu, a rodzice przydreptali do nas w swoich kapciach, nie zważając na zamarzniętą ziemię.
-Dzieciaki! - krzyknął tata i objął nas wszystkich swoimi długimi ramionami.
-Tęskniłam. - odparła mama ze łzami w oczach. Zawsze była nazbyt uczuciowa.
Trwaliśmy w grupowym, rodzinnym uścisku kilkadziesiąt sekund, po czym odezwał się Antek:
-Wiecie... Też tęskniłem i w ogóle, ale... Schabowe mnie woła.
-O! Mnie też! - dopowiedział tata.
-Wiecznie nienajedzone olbrzymy... - westchnęła mama - Chodźcie do domu. Potem przyniesiecie bagaże. Schabowe krzyczy coraz głośniej.
Siedzieliśmy przy stole w jadalni, patrząc na puste już talerze, na których nie było już ani śladu po schabowych, ziemniakach i surówce. Kuchnia mamy była też między innymi powodem mojej tęsknoty za rodzinnym domem.
-Rodzicielko... - Antek odsapnął po pochłonięciu ostatniego ziemniaka - Ta strawa była tak wyborna, iż jestem skłonny włożyć naczynia do zmywarki w geście wdzięczności.
-Och, cóż za poświęcenie. - uśmiechnęła się mama - Mógłbyś też przetrzeć ów stół po obiedzie.
-Jestem w stanie to uczynić, gdyż strawa była zacna. Jestem gotów na wszelkiego rodzaju poświęcenia, by podziękować ci za domowy posiłek opiekunko domowego ogniska, zwana matką rodzicielką. - Antek oparł się i położył dłoń na swoim brzuchu, pokazując jak bardzo się nasycił.
-Ale mi serce bije... - westchnął tata.
-Brawo. Co miałeś z biologii? 3-? - odparł ironicznie Antek.
-Tak się mówi jak serce pompuje krew szybciej... Mówi się ,,Serce mi bije''. - zaczął się tłumaczyć tata.
-Gratulacje. - odparłam, a mama parsknęła śmiechem.
-No ale... - dukał tata.
-Gratulujemy, że ci serce bije... Romantyku ty... Obesrany.- uśmiechnął się zaczepnie Antek.
-Co mamy ci z tej okazji wysłać kartkę? - zapytałam z ironią godną jego samego.
-Skąd w was tyle jadu? - zapytał udający oburzenie tata - Skąd się wzięło u moich dzieci tyle złośliwości?
-Tak ich wychowałeś. - parsknęła śmiechem mama - Raczej trudno być miłym, gdy wychowuje cie człowiek równie ironiczny co wysoki.
-Mam nadzieję, że Piotruś taki nie będzie. - westchnął tata - Jak dobrze, że jest teraz u Kuby i nie musi patrzeć jak jego starsze rodzeństwo miażdży niewinnego ojca.
-Nie ochronisz go przed wszechogarniającą złośliwością i ironicznym poczuciem humoru panującymi w tej rodzinie od wieków. - podsumowała mama.
-Może i tak będzie lepiej. - stwierdziłam - Od dziecięcych lat będzie miał styczność z atmosferą, która pewnie nie ominie go w późniejszych latach jego życia. Będzie przyzwyczajony do małych złośliwości i ironicznych przytyków, dzięki czemu nie będzie płaczącym z byle powodu mięczakiem, a co więcej będzie umiał odpyskować. To także bardzo ważna umiejętność.
-Fakt. - zgodził się ze mną tata - Może i ma to swoje plusy.
-Kiedy wróci młody? - zapytał Antek, wstając z miejsca.
-Za godzinę. - odparł tata - Jak chcesz możesz go odebrać. Oczywiście w ramach podziękowania za sycącą strawę.
-Nie sądzę, byś pomagał przy jej przyszykowaniu. - stwierdził Antek, zbierając naczynia ze stołu.
-Kupiłem ziemniaki. - uśmiechnął się tata.
-Myślę, że kupienie ziemniaków nie zalicza się do pomocy w przygotowaniu. - Antek także uśmiechnął się zaczepnie - Myślę też, iż będę zbyt wykończony psychicznie i fizycznie po wstawieniu naczyń do zmywarki, by prowadzić samochód, a wolałbym jednak się nie przemęczać.
-Oj biedny. Zapomniałeś, że musisz też wytrzeć stół. - dodała mama.
-Och nie! - Antek teatralnie wytarł pot z czoła - Widzisz ojcze? Nie wiem czy nie padnę w międzyczasie wykończony na ziemię. Wybacz, lecz ty musisz odebrać swego potomka.
-I tak zrobię. - odparł udając naburmuszenie.
-Nie masz wyjścia Ludwiku. - dodała od siebie mama - Możesz wyjechać wcześniej i przy okazji kupić kilka rzeczy.
-Oczywiście. - odparł tata ponuro i cmoknął mamę w policzek - A mówili ,,Będziesz miał syna. Będzie dla ciebie wsparciem. Będzie ci pomagał''...
-Ludzie kłamią, tato. - stwierdziłam.
-Ale w taki sposób?! - wzdrygnął się - Okropieństwo.
Mama parsknęła głośnym śmiechem, a Antek odparł z uśmiechem:
-Ja też cię kocham tato.
-Idź już lepiej wstaw te naczynia do zmywarki, a ja pojadę do sklepu. - westchnął tata i wstał od stołu.
Była trzecia w nocy, a ja nie mogłam spać. Leżałam w moim ogromnym łóżku na środku pokoju, okryta jasnoniebieską kołdrą i gapiłam się na belki nośne, oplecione białymi lampkami choinkowymi. Dostrzegałam ironię, z jaką los pisał moją przyszłość. Skazywał mnie na ból bliskiej mi osoby i oczywiście na Stasia... Wciąż miałam wrażenie, że on coś do mnie czuje, ale starałam się wypierać te myśli z głowy. ,,Gdyby kochał to by tego nie powiedział. Rozumiesz?! Chciał to wymazać z pamięci, czyli cię nie kocha.'' - mówiła jedna część mnie, a ta druga dopowiadała co chwilę ,,Gdyby cię nie kochał i gdyby TO naprawdę według niego nie miało znaczenia, to by zerwał z tobą kontakt. Miał by cię gdzieś. Zależy mu na tobie!'' i znów ta pierwsza ,,Nie chciał tracić przyjaźni idiotko!''. Takie małe rozdwojenie jaźni.
Nie wiedziałam co myśleć... Co mam ze sobą zrobić? Chwilami miałam wrażenie, jakbym występowała w jakimś durnym filmie, w którym zakochani próbują sobie wyznać miłość, ale los wciąż krzyżuje ich plany i jedyne co im zostaje to smutek, bo oboje myślą, że ta druga osoba nic nie czuje... Nienawidzę takich komedii romantycznych. W moim życiu brakowało jedynie slapstickowych śmiechów, no i dobrego zakończenia...
Mojry, mityczne dziewoje snujące przędzę ludzkich dziejów, musiały być zachwycone tak przednim dowcipem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz