sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 5

      Schodziłam powoli po starych betonowych schodach, starając się nie skręcić sobie kostki, w moich jedynych, okazjonalnych obcasach. Kurczowo trzymałam się metalowej poręczy i powoli stawiałam stopy na dość stromych schodkach. ,,Cholera! Czemu tu nie ma windy?!'' ten zwrot powtarzałam w myślach niczym mantrę. Chodzenie na obcasach szło mi raczej dobrze, ale niestety tylko na płaskiej powierzchni. Wszelkiego rodzaju wzniesienia, dołki, progi i schodki były bolesną karą za próbę ulepszenia matki natury. Kilka dodatkowych centymetrów i ładnie wyeksponowana pupa nie były warte życia w ciągłym strachu przed wylądowaniem w szpitalu z pogruchotanymi kośćmi w kończynach dolnych... Kłamałam. Było warto.
     Otworzyłam skrzypiące, wielkie, ciemno zielone drzwi akademika żeńskiego. Staśka jeszcze nie było, więc usiadłam na szerokim murku, tak by nie pobrudzić mojej kremowej sukienki. Ciemność miejscami rozświetlały lampy uliczne, a niebo było dziś wyjątkowo gwieździste. Uwielbiam takie wieczory, gdy wszystko jest takie romantyczne. Pech chciał niestety żebym takie wieczory spędzała w samotności. Dziś było inaczej.
Spojrzałam na stronę parku. Musiałam mrużyć  oczy, w dali widziałam biegnącą postać. To był Staś. Miał na sobie dobrze skrojony, czarny garnitur, a pod kołnierzykiem białej koszuli widać było muszkę. W miarę tego jak się zbliżał, zaczynałam dostrzegać jego twarz. Był uśmiechnięty, a w jego oczach nie było już tak wielkiego  smutku. Jedną ręką machał do mnie, a drugą trzymał za plecami. Wbiegł na schody, podnosząc wysoko swoje długie nogi, a gdy już staliśmy twarzą w twarz ( choć raczej trudno tak powiedzieć, gdy dzieliło nas około dziesięć centymetrów, uwzględniając to, że miałam na sobie obcasy wysokie także na dziesięć centymetrów )  powiedział cicho i dostojnie:
-Dobry wieczór panno Szydłowska.
-Dobry wieczór wielmożny panie Markowicz. - odparłam.
Staś parsknął serdecznym śmiechem i wyjął zza pleców śliczny bukiet z polnych kwiatów.
Cholera! Skąd on wiedział?!
Nie wiedziałam co powiedzieć, ale z gracją ( jeśli można tak nazwać próbę utrzymania równowagi na szpilkach i  podpieranie się lewą ręką o betonowy murek, tak by nie runąć na ziemię przy przekierowywaniu ciężaru ciała na drugą nogę ) przyjęłam owy podarunek.
-Dziękuję. - powiedziałam cicho, odgarniając zakręcone przed kilkoma minutami włosy z twarzy.
-To ja dziękuję. - odparł z uśmiechem.
-Za co?
-Za wszystko. Między innymi za wczoraj. Gdyby nie ty bolało by mnie tysiąckroć bardziej i gdyby nie ty, ten wieczór nie zapowiadałby się tak wspaniale. - uśmiechnął się rozczulająco.
-Ale skąd ty... Znaczy te kwiaty... One...
-Nie podobają się? - przerwał mi zmartwionym tonem. To było dość urocze.
-Są cudne, ale skąd wiedziałeś?
-Polne...
-Tak.
-Pamiętasz tegoroczną majówkę?
-Nawet za bardzo... - wyszeptałam.
-Co mówiłaś?
-Tak. Pamiętam. - poprawiłam się. Miałam niesamowite szczęście, że nie usłyszał.
-No właśnie. Mówiłaś wtedy, że wolałabyś dostać bukiet polnych kwiatów niż bukiet identycznych róż z kwiaciarni. Pomyślałem, że dostarczę ci polne kwiaty. Nawet nie wiesz jak trudno je zdobyć w mieście. - uśmiechnął się serdecznie.
Nawet ja tego nie pamiętałam.
-Jesteś niesamowity.
-Wcale nie. -  uśmiechnął się rozczulająco, zawahał się chwilę i dodał - A ty przepiękna.
-Dziękuję. - czułam, że na moja twarz wpływa rumieniec.
-...
-...
-Zaniesiemy je do pokoju? - Staś wskazał na kwiaty.
-Gardzę tobą! Chcesz mojej rychłej zguby?! W tych butach nigdy! - mówiłam z teatralnym oburzeniem. Nie oszukujmy się nigdy nie byłam zbyt dobrą aktorką.
Staś wybuchnął głośnym śmiechem i powiedział:
-Nigdy nie zrozumiem dziewczyn. Jeśli chcesz pójdę do dozorcy i poproszę go żeby je przechował, a jak będziesz wracać to je odbierzesz. Okay?
-Dobrze. - oddałam mu swój bukiet, a on otworzył wielkie, skrzypiące drzwi internatu i wszedł do środka.
    Uniosłam wzrok na Oriona, jedyną konstelację, którą umiałam rozpoznać i usłyszałam jak drzwi się otwierają. Uśmiechnięty Staś usiadł obok mnie na murku i sam zaczął patrzeć w gwiazdy.
-Gwiazdy nigdy nie są na wyciągnięcie ręki. Są nieskończenie odległe, to oznacza ból, który człowiek odczuwa spoglądając w górę. To delikatne rwanie w głębi serca. - zacytowałam cicho.
-Isabel Abedi. - odparł Staś z krzywym uśmiechem.
-Nie da się ciebie niczym zaskoczyć, prawda?
Znów uśmiechnął się tylko krzywo i powiedział niskim ciepłym głosem:
-Są gwiazdy, których tak już nie ma, kiedy my widzimy jeszcze ich światło. Zgasły, rozumiesz, ale wcześniej wysyłały ku nam swój blask. A potem, kiedy ich już dawno nie ma, zostaje jeszcze światło, które dla nas świeci.
-Jak to jest możliwe, że powiedziałeś to bez zająknięcia?- zapytałam szeptem. Nie chciałam niszczyć tej chwili.
-Nie wiem. - wzruszył ramionami i dodał - Gesa Schwartz.
-To tak jakbyśmy patrzyli w historię... Widzimy coś czego nie ma.
-Tak po prostu ich nie ma. Tak jak JEGO tak po prostu nie ma... - Stasiowi zarwał się głos. Nadmiar bólu nie pozwolił mu dokończyć zdania.
-Ale pozostał po nim jego blask... Blask wspomnień...
-...
-Słabe porównanie...
-Wcale nie.
-...
-...
-Jesteśmy spóźnieni. - stwierdził patrząc na zegarek.
-Skoro już jesteśmy spóźnieni, to wejdźmy w wielkim stylu. - zaproponowałam.
-To za małe spóźnienie na ,,wielkie wejście''. Posiedzimy tutaj jeszcze chwilę. - uśmiechnął się, ale w jego oczach było widać jeszcze resztki bólu, którego nie zdążył ukryć pod radosną maską.


      To miał być wspaniały wieczór...
Sala gimnastyczna była przepełniona roztańczoną i pełną energii młodzieżą. Z głośników leciał jakiś wszystkim znany utwór, który był ,,śpiewany'' przez  tłum. Nie wszyscy tańczyli. Wystrojone dziewczyny starały się wyglądać jak najpiękniej, w swoich drogich, pięknych sukienkach, a chłopcy zaciekle dyskutowali ze sobą o tym jak bardzo nie lubią garniturów lub o tym kto wygra. Wszyscy czekali na ogłoszenie wyników konkursu fotograficznego, plastycznego oraz na króla i królową balu jesiennego.
      Szczerze, to dawno się tak dobrze nie bawiłam. Dość dużo tańczyłam, było pyszne jedzenie (czyt. dużo wysokokalorycznych przekąsek) i dobra muzyka. Nawet udało mi się zdobyć drugie miejsce w konkursie na najlepszy portret. Nietrudno się domyślić, że był to portret Anity.
     Anita na tle białej ściany patrzyła się w obiektyw spojrzeniem pełnym smutku, swoimi prawie czarnymi oczami. Widać było jej mocno zarysowany obojczyk, wyglądało to tak jakby nie miała koszulki. Miała lekko rozchylone usta i krótkie, ciemne włosy w delikatnym nieładzie. Efektu dodawał kolorowy proszek, którego używa się na festiwalach muzycznych, była nim obsypana. Podobało mi się to zdjęcie. Szczerze? To było najlepszy portret, który udało mi się zrobić.
     Wszystko układało się świetnie, ale do czasu...
Stałam ze Stasiem i Tomkiem przy stole przykrytym obrusem w kolorze seledynowym. Muzyka była głośna więc musieliśmy krzyczeć. Tomek był ciut wyższy od Staśka. Miał kręcone, czarne włosy, brzydką cerę i garbaty nos, ale był bardzo zabawny, pozytywny i pełny energii. Znaliśmy się jeszcze z gimnazjum, kiedy to namiętne jeździłam na wszystkie kursy fotograficzne, które odbywały się w okolicy.
-Wiesz, że właśnie wczoraj dowiedziałem się... Znaczy... Nie wiem czy to jest moja przywara, że jestem genetycznie trochę głupi... - mówił Tomek.
-Z grzeczności nie zaprzeczę. - parsknęłam śmiechem.
-No, właśnie wczoraj się dowiedziałem, że... - kontynuował Tomek, nie zważając na mój docinek.
-Że spalony to... - wybuchnął śmiechem Staś, a my mu zawtórowaliśmy.
-Że poranną audycję w szkolnym radiowęźle prowadzi Wiktoria Gołębiewska. - odparł Tomek, próbując się nie zaśmiać.
Parsknęłam głośnym śmiechem, a Staś próbował opanować swój atak śmiechu.
-Stary... - Stasiek znów parsknął śmiechem - Ty chodzisz do tej szkoły półtora roku, a dopiero się zorientowałeś?
-Jakoś tak wyszło... - Tomek próbował pić sok, ale nie mógł przez ciągłe próby zatrzymania niekontrolowanych parskań śmiechu.
-Ale to chyba dobrze. - stwierdziłam - Ta świadomość, że co rano słuchasz tej zołzy nie jest zbyt przyjemna. Miałeś szczęście, że żyłeś w nieświadomości. Ja gdy ją słyszę co rano, odczuwam niepohamowaną chęć mordu.
-Ja też. - stwierdził Staś.
-Teraz będę miał tak samo. Znaczy... Ja lubię całą masę ludzi. Trudno jest mi kogoś nie lubić, ale... Jej się nie da polubić. - odparł Tomek.
-Nie rozmawiajmy o niej. Nie warto. - Staś próbował poprawić przekrzywioną muszkę.
-Poszukajmy pozytywnych cech charakteru Wiktorii. - zaproponował Tomasz.
-Robi dobre zdjęcia. - odparłam bez zastanowienia.
-Ładna jest. - dodał szybko Tomek.
-Poddaję się. Zabraliście mi wszystkie jej dobre cechy. - Stasiek dalej męczył się z muszką, więc podeszłam do niego i pomogłam mu, mówiąc:
-Pierdoło życiowa. Nawet muszki nie umiesz poprawić. Czy to jest taki trudne?
-Nie krytykuj mnie... Mam! - uśmiechnął się Staś, gapiąc się na moje dłonie lub cycki ( trudno było ocenić na co się patrzy, podczas poprawiania jego muszki i sporadycznego zerkania na jego twarz ) - Jest uparta i pewna siebie. Te cechy charakteru są pozytywne i przydatne.
-Optymista się znalazł. - westchnęłam - Były by pozytywne, gdyby nie fakt, że jest złośliwą, egoistyczną zołzą.
Byliśmy strasznie blisko, Staś dotykał mojego czoła końcówką swojego nosa. Odsunęłam się i spojrzałam w jego roześmiane oczy. To samo spojrzenie... To które widziałam w maju, gdy siedziałam na starym ogrodzeniu...
-Lepiej być optymista niż... Niż wszystko kwestionować. Niż być... Być...  Kwestionistą? - Tomek próbował znaleźć odpowiednie słowo, a ja i Stasiek znów wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Kwestionanistą? - Tomek sam zaczął się śmiać.
Gdy próbowaliśmy się nie śmiać, podszedł do nas niski, krępy chłopak w granatowym garniturze.
-Hej! - powiedział niskim głosem.
-Witam. - odparł Staś nadal parskając śmiechem.
-Wy chyba znacie tę dziewczynę... Jak ona ma Aniela... Aneta? - mówił szybko chłopak.
-Anita? - zapytałam nerwowo.
-Tak. Ona... - wziął głęboki wdech - Ona płacze, na holu głównym.
-O Boże... - westchnęłam i pobiegłam w stronę wyjścia, a za mną Staś i Tomek.
     Biegłam ile sił w nogach, przepychałam się pomiędzy ludźmi, którzy krzyczeli coś i pewnie rzucali w moją stronę inwektywami. Wybiegłam na hol i pędziłam w stronę schodów. Przed nimi szybko zdjęłam obcasy, wzięłam je do ręki i jak najszybciej mogłam zbiegłam na dół.
Na holu, pod oknem siedziała zwinięta w kłębek Anita. Podniosła swoją rozczochraną głowę. Była zapłakana, miała zapuchnięte oczy, a rozmazany tusz do rzęs spływał po jej czerwonych policzkach.
Uklęknęłam obok niej, odłożyłam buty i wycierając jej policzki wierzchem dłoni zapytałam:
-Co się stało?
Anita nerwowo mamrotała i próbowała przestać płakać, ale przez to płakała jeszcze bardziej. Tomek przyklęknął i podał mi opakowanie chusteczek. Wytarłam jej oczy, a ona wyciągnęła chusteczkę z opakowania i już chciała wytrzeć nos, kiedy bezwładnie opuściła ją na ziemię. Przytuliłam ją mocno, a ona tylko łkała.
-Damian to świnia! - wykrzyknęła i znów wróciła do płaczu.
-Ciii. Spokojnie. - próbowałam ją uspokoić. Rozumiałam, że pewnie cholernie boli, ale w tym momencie nie przemawiał przez nią ból, ale wściekłość.
-On... On.. On mnie nigdy nie kochał! Rozumiesz?! Kłamał. Cały czas kłamał. Był ze mną cały miesiąc... Robił sobie ze mnie żarty! - znów zaniosła się płaczem - Jestem głupia!
-Nie jesteś głupia... - westchnęłam - Wiem że boli jak cholera...Czemu tak myślisz?
-Czemu?! - podniosła zapłakane oczy - Na początku roku... Założył się z kolegami...
-O co? - Staś przyklękną obok Anity.
-O... O to, że pójdzie ze mną na bal jesienny. Dopiął swego! - łzy spływały po jej policzkach w coraz wolniejszym tempie.
-Może coś źle zrozumiałaś... - Tomek podał Anicie drugie opakowanie chusteczek. ( Gdzie on trzymał do cholery te wszystkie opakowania chusteczek?! )
-Nie wydaje mi się... Koledzy pogratulowali mu, że wygrał zakład... On nie wiedział, że stoję obok niego... - Anita się uspokoiła, a w jej oczach było widać tylko ból i gniew - Mówił, że wiedział... Wiedział, że TO będzie trudne... Oni mówili, że ja... Że musiał się ze mną namęczyć... Że jestem nudziarą...
-Co zrobiłaś? - zapytałam cicho.
-Zwyzywałam go... - odparła spokojnie - Oblałam sokiem i kopnęłam w piszczel.
-Za mało zrobiłaś... - wydukał Staś ze złością.
W ułamku sekundy znienawidziłam Damiana. Jeszcze niedawno siedzieliśmy razem w pokoju Anity, a ja patrzyłam jak się do siebie uśmiechają i gapią się sobie w oczy. wydawało mi się, że oboje są w sobie zakochani po uszy. Siedzieli razem przytuleni na jej łóżku... Był dobrym aktorem.Tego co się za tym kryło nie dało się zauważyć...
Nie czułam nic oprócz wielkiego smutku z powodu bólu Anity i gniewu skierowanego w stronę tego dupka. Nie potrafiłam pamiętać o swoim bólu, gdy Anitę bolało bardziej. To chyba właśnie jest przyjaźń. To ten stan kiedy zapominasz o sobie i obchodzi cię tylko to, by bliska ci osoba nie czuła bólu.
-Gnojek. - parsknęłam.
Trwaliśmy dość długo w ciszy, gapiąc się w podłogę. Anita już nie płakała, patrzyła tylko tępo w ścianę.
-Już nie dam rady płakać... - westchnęła - O dziwo, czuję się zbyt przygnębiona na płacz. Jest tak jakby, to co sobie teraz uświadomiłam zabrało mi tę część mnie, która była zdolna do płaczu.
-Co sobie uświadomiłaś? - zapytał cicho Staś.
-Anita! - usłyszeliśmy krzyk.
Damian biegł w naszą stronę. Był oblany sokiem i bardzo zdenerwowany.
Stasiek i Tomek wstali. Tworzyli swego rodzaju mur oddzielający Damiana od Anity. Byli o głowę wyżsi od Damiana, ale ten i tak pchał się w jej stronę.
-Mógłbym z nią porozmawiać?! - krzyczał próbując przedostać się do Anity, która wciąż patrzyła się w ścianę.
-Mógłbyś... - zaczęłam cicho by po chwili krzyknąć - Gdybyś nie był dwulicowym dupkiem!
-Ale dajcie wytłumaczyć... - próbował mnie przekrzyczeć, miał łzy w oczach.
-NIE! Jesteś żałosnym, okrutnym, egoistycznym, bezlitosnym, głupim, bezmyślnym , rozpuszczonym, nie posiadającym serca, dwulicowym, chamskim, bezczelnym, bezwzględnym, próżnym, aroganckim... - gdy zabrakło mi przymiotników o zabarwianiu negatywnym, które by do niego pasowały, zakończyłam - Kutasem!
Damian otworzył szeroko oczy. Anita jęknęła tylko, próbowała uspokoić oddech.
-Liz... - zaczął Staś, próbował trochę rozluźnić atmosferę - Wykorzystałaś już wszystkie możliwe kulturalne obelgi... Czemu zakończyłaś je tak brzydko? A co najważniejsze... Jak ja mam teraz do jasnej cholery mu nawrzucać?!
Zapadła krępująca cisza.
-Idź stąd. - mówiła cicho Anita.
-Chcę... Znaczy, daj mi to wszystko wytłumaczyć. - Damian mówił patrząc na Anitę, a ona wciąż gapiła się w ścianę. Wyglądało to dość przerażająco.
-Nie teraz. - mówiłam głośno i wyraźnie z pogardą w głosie - Po pierwsze, Anita nie chce. Powinieneś to uszanować. Po drugie, nagrabiłeś sobie u nas i jesteś dwulicowym dupkiem. Po prostu nie mamy ochoty na ciebie patrzeć.
-Ale... - nie stawiał już oporu chłopakom.
-Idź już... - Anita mówiła głośno i wyraźnie - Nie chcę z tobą rozmawiać.
-Idziesz? Czy mamy ci pomóc? - zapytał poważnie Tomek.
Damian spojrzał na chłopaków spode łba, a potem zerknął na mnie i na Anitę ze smutkiem i po prostu odszedł.
   
     Anita leżała na  swoim łóżku, owinięta w kołdrę i gapiła się w podłogę, a my obok niej na dywanie. W tle było słychać płytę Love lust faith + dreams  zespołu 30 seconds to Mars. Nikt z nas się nie odzywał, bo Anita skwitowała próby pocieszania jej stwierdzeniem ,,To nie ma sensu. Nic nie mówcie. Nie potrzebuję słów pocieszenia. Zastanawiam się tylko... Nic nie mówcie. Nie pomożecie.  Jestem wdzięczna za to, że jesteście. To mi wystarczy. Uwierzcie.''. Siedziałam z głową opartą o łóżko Anity, głaszcząc ją po plecach, obok mnie siedział Staś i bębnił opuszkami palców o podłogę, a na zielonym, puchatym dywanie leżał Tomek, który nucił cicho Birth. 
Charakterystycznym elementem zachowania Stasia było bębnienie palcami. Jego palce były zawsze ruchliwe i pełne ekspresji.
-Nienawidzę go. - westchnęła Anita.
-Obie wiemy, że tak nie jest. - odparłam, łapiąc ją za rękę.
-I to jest najgorsze... Chciałabym go nienawidzić. Tak by było łatwiej. - wyszeptała.
-Rozumiem. - również szeptałam.
-Chcę żeby cierpiał. - Anita wciąż gapiła się w ścianę.
-Mogę to załatwić. - odparł Tomek - Może mu się przydarzyć nieszczęśliwy wypadek. Może spaść ze schodów albo może go zaatakować wściekły borsuk.
-Wściekły borsuk? Ty głupi jesteś? - Staś pukał się wskazującym palcem w czoło - Lepiej coś bardziej drapieżnego... Żbik... Ryś... Jenot...
Próbowali rozluźnić atmosferę. Nic nie było w stanie jej rozluźnić.
-Wolę by bolała go dusza, a nie ciało... - westchnęła Anita z twarzą wtuloną w poduszkę.
Znów zapanowała cisza, którą przerwał ciche nucenie Tomka.
I will save you from yourself 
Time will change everything about this hell 
Are you lost?
Can't find yourself
You're north of Heaven 
Maybe somewhere west of hell 
-Czas zmieni wszystko w tym piekle... - zacytowała Anita cicho, ściskając mocniej moją dłoń

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz