Od kilku dni Staś był przygnębiony. Wprawdzie spotykałam go tylko w szkole, ale nawet tam patrzył tępo w jakiś niezidentyfikowany punkt za oknem lub na ścianie z niesamowitym smutkiem w swoich blado brązowych oczach. Nawet gdy udało mu się dostać pięć z fizyki (!) , miał dziwnie obojętną minę. Jeszcze tak niedawno reagował wybuchem radości na tróję. Gdy zapytałam go czy się nie cieszy, od razu radośnie się uśmiechnął i odparł ,,Nawet nie wiesz jak bardzo Liz.''. Kilka razy pytałam co go trapi, ale on jak zwykle ubierał radosną maskę i mówił, że mi się wydaje albo, że jest zwykłym nastolatkiem, który czasem musi mieć ,,gorszy dzień''. Denerwowało mnie to, że nie chciał mi powiedzieć prawdy. Za dobrze go znałam, by mu wierzyć. To nie było w jego stylu. Zresztą nie wiedziałam co było powodem jego przygnębienia. Mi udawało się skutecznie zapominać o bólu, ale widać było, że on nie umiał.
W czwartek w przeddzień balu jesiennego zostałam dłużej w szkole, by pomóc w ozdabianiu sali gimnastycznej. Ja, Ewa, Staś, Kacprzyk, Adam, Kuba, kilkaset metrów szerokiej serpentyny, 64 balony i ogromna sala gimnastyczna. Plan był prosty: jak najszybciej ozdobić salę, dostać pochwały i się rozejść.
Siedziałam na podłodze i pompowałam balony już prawie godzinę. Płuca bolały mnie jak cholera, ale była to dobra okazja by obserwować ludzi. Lubiłam to robić.
Odziany w radosną maskę Staś i uśmiechnięta Ewa mocowali balony na drabinkach. Ewa była śliczna. Była drobna, delikatna, miała długie kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Nieopodal ich, obok kosza Adam wysoki, chudy chłopak o kręconych rudych włosach stał na krześle i mocował się z długą fioletową serpentyną. Jego spojrzenie było radosne i pełne entuzjazmu. Zawsze takie było. Adam był najbardziej pozytywnym człowiekiem, którego miałam okazję poznać. Przy nim stał Kuba. Niski, krępy chłopak o czarnych włosach i ciemnej karnacji, który trzymał dwa opakowania serpentyn. Wyglądał jakby o czymś mocno rozmyślał, jakby cały czas coś go trapiło. Ciekawe jaką on miał tajemnicę...
-Lizzie! - krzyczał Staś z drugiego końca sali - Jak tam płuca?
Przestałam dmuchać błękitny balon i wzięłam głęboki wdech. Bolało jeszcze bardziej.
-Zaraz zemdleje... - wydukałam.
Nie kłamałam. Kręciło mi się w głowie, było mi słabo, a moją klatkę piersiową rozrywał rozdzierający ból. Jedno było pewne, moje płuca, na które często chorowałam w dzieciństwie, nie były stworzone do takiej pracy.
Staś podbiegł, uklęknął przede mną i złapał mnie za ramiona. Patrząc mi w oczy, nerwowo powiedział:
-Lizzie... Odłóż te balony! Siadaj pod ścianą! Chcesz wody? Duszno ci?
Usiadłam przy drabinkach i złapałam go mocno za kolano. Staś przybliżył się do mnie i położył dłoń na moim policzku, patrząc mi głęboko w oczy. Jego wzrok był tak samo rozczulający jak tej nocy... Znów zaczęło boleć, ale tym razem nie w płucach.
-Nie będziesz mi mówił jak mam żyć! - spróbowałam się zaśmiać resztką powietrza w obolałych płucach.
Staś uśmiechnął się krzywo. Widać było, że sam coś mocno przeżywał i to o wiele bardziej niż ja. Usiadł obok mnie i zaczął pompować balony, których nie dałam rady napompować ja.
Po kilku minutach mogłam już całkiem normalnie oddychać.
-Lizzie? - Staś szturchnął mnie w łydkę.
-Hm?
-Z kim idziesz na bal jesienny?
-Z nikim, a ty?
-Na razie z nikim, ale chciałbym pójść z pewną dziewczyną, która jest śliczna, cholernie denerwująca i napompowała około czterdzieści balonów. Jesteśmy przyjaciółmi i...- uśmiechał się, ale w jego oczach było coś niepokojąco smutnego- Skoro oboje idziemy sami możemy iść sami, ale razem.
-Zgadzam się, - odparłam.
-To świetnie. - ucieszył się Staś i wrócił do zawiązywania zielonego balonu, którego trzymał w rękach.
Normalna dziewczyna cieszyłaby się, że zaprosił ją przystojny chłopak, w którym dodatkowo jest zakochana, ale ja nie byłam normalna. Wiedziałam z czym to się wiąże. Z bólem. Zgodziłam się, ale tylko dlatego by nasza przyjaźń przetrwała. Wolałam czuć przeszywający, palący ból pod moim żebrami, niż go stracić.
Staś pukał rytmicznie opuszkami palców o podłogę, nadmuchując kolejne balony. Ja właśnie przywiązywałam sznureczek do balonu numer 32, kiedy przyszła Ewa.
-No hej! - szczebiotała.
Staś skończył pompować blado różowy balon, po czym odpowiedział:
-Witam.
-Wszystko w porządku? - zwróciła się do mnie.
-Tak. Wszystko dobrze. Nie licząc oczywiście bolących jak cholera płuc.
-Biedactwo. - powiedziała słodko i po chwili znów zwróciła się do Stasia - Z kim idziesz na bal?
Staś właśnie zaczął pompować balon i nie mógł jej odpowiedzieć, więc znów zaczęła mówić:
-Bo wiesz... Moglibyśmy iść razem. Od jakiegoś czasu... Znaczy moglibyśmy spędzić więcej czasu.
-Idę z Lizzie. - odparł tak jakby nie słyszał jej słów.
-O. - Ewa była widocznie zdziwiona i zawiedziona - Okay.
Gdy Ewa odeszła kawałek, uderzyłam z całej siły (nie było jej wiele) Staśka w ramię.
-Głupi jesteś! Wiesz jakie to było chamskie?! - krzyczałam szeptem - Nawet na nią nie spojrzałeś! Potraktowałeś ją okropnie! Zachowałeś się karygodnie!
-Wiem. - wydukał spode łba.
-Czemu się tak zachowałeś?
-...
-Stanisław?
-Po prostu nie chcę z nią iść, a ona... Chyba jej się podobam, a ona mi nie.
-Spędzałeś z nią kilka popołudni. Pomagałeś jej przy organizacji balu. Myślałam...
-Wiem. Nie chciałem jej robić nadziei. Chciałem być miły tylko. Tylko miły...
-Aha.
-Co mam zrobić? Co mam jej powiedzieć?
-Idź ją przeproś! Mam gdzieś co powiesz, ale... Powiedz po prostu, że zachowałeś się po chamsku i, że przepraszasz. Potem możesz mówić co chcesz.
Gdy był już wystarczająco daleko, odetchnęłam z ulgą. Nie lubił jej. A ja przez nią miałam doła przez ten cały czas. To nie był dół, to był kanion... To przez nią rosła bariera między mną, a Staśkiem. Zaraz, zaraz... Wcale nie... To przeze mnie. Przeze mnie. To ja jestem zakłamana. To ja jestem histeryczką. To moja wina... Gdybym wtedy postąpiła inaczej...
Wstałam trzymając drabinek i miałam zamiar pomóc Adamowi i Kubie z serpentynami, ale tylko po to by nie musieć rozmawiać ze Stasiem, który skończył już rozmawiać z Ewą i zbliżał się powoli w moim kierunku. Zakręciło mi się w głowie i osunęłam się bezwładnie na ziemię.
Momentalnie zjawił się przy mnie Kacprzyk - nauczyciel zajęć artystycznych i fotografii. Uklęknął przy mnie i zaczął nerwowo wachlować mnie pomarańczową teczką na dokumenty.
-Lizzie? Widzisz mnie? Wszystko w porządku? - pytał zdenerwowany - Stanisław! Chodź tutaj!
Nim się zorientowałam Kacprzyk i Staś podnosili mnie podłogi.
-Już dobrze. - odparłam próbując utrzymać się na nogach - Po prostu zakręciło mi się w głowie.
-Zaprowadzimy cię do pielęgniarki. - Kasprzyk mówił już spokojnie.
-Nie. Jest dobrze. To tylko chwilowe. - stanęłam już o własnych nogach, by pokazać, że nie ma się czym martwić.
-Jesteś pewna? - zapytał.
-Tak.
-W takim razie wracaj do pokoju i odpocznij. Staś! Odprowadzisz Elizę do pokoju. - Kacprzyk poprawiał okulary, podniósł pomarańczową teczkę z ziemi i poprawił swój nieśmiertelny granatowy golf.
-Dobrze. - odparł Staś i objął mnie delikatnie w talii, ale zaraz cofnął rękę.
Złapałam go za przedramię i uśmiechnęłam się najmilej jak tylko potrafiłam w tym momencie.
Mogłam udawać, że nie pamiętam tego wieczoru cztery miesiące... Czemu od dwóch miesięcy nie potrafiłam? Od dwóch miesięcy bolało bardziej czy może nie dawałam już rady więcej oszukiwać?
Stasiek odprowadził mnie pod drzwi pokoju 43. Zaczęłam szukać moich kluczy. Nerwowo macałam przedmioty znajdujące się w moim plecaku, ale nie mogłam znaleźć klucza. Gdy w końcu trzymałam na dłoni klucz, który pokazywałam w geście zwycięstwa Stasiowi, on zabrał mi go z ręki i sam otworzył stare dębowe drzwi.
Przekroczyłam powoli próg mojego pokoju, a on powiedział szorstko:
-Skoro już jesteś w swoim pokoju, to ja już idę. Pa.
Uśmiechnął się krzywo, odwrócił się i ruszył w stronę schodów.
-Nie! - krzyknęłam.
Staś odwrócił się i spojrzał mi w oczy ze zdziwieniem.
-Yyy... Znaczy... Mógłbyś ze mną jeszcze trochę posiedzieć? - dukałam.
-Oczywiście. - odparł z uśmiechem i wszedł do mojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Stasiek leżał na dywanie, a ja na łóżku. Wiele razy pytałam go, czy jest mu wygodnie, ale on uparcie twierdził, iż jest mu bardzo wygodnie. Pomimo kanapy i wolnego miejsca na łóżku wolał leżeć na podłodze. Wciąż odpowiadał: ,,Ile razy mam ci powtarzać Liz? Jest mi wygodnie, a moje plecy nie bolą.''. Leżeliśmy tak w ciszy kilkanaście minut, ciężko oddychając.
-Staś? - szepnęłam.
-Hm? - spojrzał na mnie ze smutkiem, którego nie zdążył ukryć pod maską.
-Co ci jest? Czemu chodzisz przygnębiony?
-A czy to ważne?
-Tak.
-Nie chcę o tym mówić...
-Nie możesz tego w sobie dusić. Powiedz...
-...
-...
-...
-...
-Umarł...
-Kto?
-Wujek Darek...
Staś dużo mi o nim opowiadał. Darek był bratem jego ojca. Co więcej oddał mu swoją nerkę, której potrzebował do życia, bo... Ojciec Stasia miał raka swojej jedynej pracującej nerki. Wujek Darek był bohaterem dla całej rodziny i dla samego Stasia. Gdyby nie on Staś byłby sierotą...
-Na co umarł? - zapytałam cicho.
-Wypadek samochodowy... Wjechał w niego pijany kierowca. - w tym momencie Staś nie wytrzymał. Z jego piersi wyrwał się cichy, rozdzierający szloch.
Zeszłam z łóżka, położyłam się obok niego na dywanie i wtuliłam się w jego drgającą od płaczu pierś. Przy nim zawsze czułam się bezpieczna, ale teraz wiedziałam, że on potrzebuje bezpieczeństwa bardziej niż ja.
Śmierć bliskich nie jest łatwa do zaakceptowania, zwłaszcza, gdy widziało się niepojęty ogrom cierpienia, jaki temu zjawisku towarzyszy. Wiedziałam co on czuje, bo jeszcze niedawno sama pożegnałam bliską mi osobę.
-Był przy moich narodzinach wiesz? Był położnym... - łkał cicho Staś.
-Kiedy to się stało? - wtuliłam się w niego mocniej, a on objął mnie ramieniem.
-Pierwszego listopada wieczorem... Widziałem go wtedy cały dzień. Żartowaliśmy, jedliśmy obiad u babci. Zanim wszedł do samochodu, powiedział mi ,,Pilnuj Emilki Staś. Wrócę za godzinę. Muszę tylko kupić leki dla babci. Trzymaj się!''. Gdybym wiedział... - znów zaniósł się płaczem.
-Skąd miałeś wiedzieć...
-Potem zadzwonili, że był wypadek... Zapakowaliśmy się w samochód... Myśleliśmy, że nie jest aż tak źle. On leżał na asfalcie... Było tam tyle krwi... Ratownicy próbowali resuscytacji, ale on... On umarł... Rozumiesz? Nie ma go. Moja babcia nie ma syna, ojciec nie ma brata, ciocia Beata nie ma męża, a Emilka nie ma taty... Ona jest taka malutka... Tak po prostu go nie ma...
Po godzinie przestałam płakać i zdążyłam już poukładać sobie wszystko w głowie. Wciąż leżałam na ziemi, przytulona do drżącego torsu Stasia.
-Staś? - szepnęłam.
On tylko chlipał cicho.
-Tłumacz to sobie tak, jak to wytłumaczyłby sobie twój wujek: on widział jak się rodziłeś, w bólach i mękach, więc jedyne, co możesz zrobić dla równowagi w twoim świecie, to być obecnym przy jego odejściu.
-Ale to boli...
-Wiem...
-...
-Nie płaczesz z powodu, że nie żyłeś w roku 1973, 1980, 1984. Po prostu cię tam nie było. Tak teraz go po prostu nie ma.
-...
-...
-Ten ból, który teraz czuję jest tylko czymś przyziemnym i tymczasowym...
-Przeżył wiele, osiągnął więcej niż niejeden. Bądź z tego powodu dumny i wdzięczny za wszystkie wspólnie wpędzone chwile.
-...
-...
-Lizzie?
-Hm?
-Co ja bym bez ciebie zrobił?
-W sensie.
-...
-...
-Dziękuję ci za wszystko. Za to, że jesteś...
-Nie ma za co. Do usług.
-Jest za co. Jesteś niesamowita. Nikt mi nie pomógł tak bardzo jak ty...
-...
-...
-...
-Jak długo będzie bolało?
-Długo... Cholernie długo i strasznie mocno... - mówiłam wtulona w jego bluzę - Ale z czasem coraz mniej. Twój cel to znormalizowanie codzienności, a uwierz mi, że nic nie jest niemożliwe.
-Oby... - westchnął
wtorek, 21 lipca 2015
środa, 15 lipca 2015
Rozdział 3
Przez kilka następnych dni atmosfera między mną, a Staśkiem była nieco napięta. Nieco... Zachowywaliśmy się wobec siebie przyjaźnie, ale wszystko było jakieś takie powierzchowne. Czułam, że powinniśmy rozmawiać o wielkich sprawach, takich jak nasze znaczenie dla świata, przyszłość, miłość, zaburzenia odżywiania lub efekt motyla. O takich, które omawialiśmy jeszcze tydzień temu, leżąc razem na starym kocu. Tymczasem omawialiśmy tylko przyziemną kwestię pogody, nauki i innych nudnych spraw. Miałam nadzieję, że powoli wszystko wróci do normy.
Teraz Staś miał Ewę, z którą spędzał popołudnia, a Lizzie miała rolki, aparat i dziwny ból we wnętrznościach. Bolało jak cholera. Liczyłam, że za jakiś czas przestanie boleć. Liczyłam na to od maja... Czemu bolało?
Ta sytuacja stanęła mi przed oczami.
Majówka. Pole za domem Tomka. Ognisko.
Było gorąco, chociaż mogło mi się tak wydawać, bo byłam już po kilku piwach. Staś też. Poszliśmy na spacer. Księżyc mocno świecił, a my chodziliśmy leśną drogą. Na głowie miałam wianek z polnych kwiatów, który zrobiła mi Asia (siedzę z nią na zajęciach z fotografii), ubrana byłam w szarą bluzę Stasia (tą w której widziałam go po raz pierwszy) i dżinsowe szorty. Staś miał na sobie szkarłatne spodenki i czarny T-shirt. Jego oczy były zaszklone, wyglądało jakby płakał, ale nie płakał.
Doszliśmy do jakiejś łąki ogrodzonej starym drewnianym płotem, takim jak z amerykańskich filmów o kowbojach. Staś złapał mnie w talii i podniósł tak bym bez problemu usiadła.
Ja siedziałam, on stał. Śmialiśmy się bez powodu.
-Cześć. - powiedział. Jego oddech pachniał piwem,
-Cześć.
-Wyglądasz jak rusałka w tym wianku.
-Masz na myśli demoniczną istotę zamieszkującą lasy, pola i zbiorniki wodne?
-Spójrz!- zaśmiał się i wskazał na księżyc - Rusałki pojawiały się w czasie nowiu i wabiły do siebie młodzieńców, których zabijały poprzez łaskotanie lub opętańczy taniec.
-Księżyc się zgadza, ale...
Chciałam go połaskotać, ale on złapał mnie za ręce i przybliżył się jeszcze bardziej.
W tym momencie przypomniała mi się Kasia - dziewczyna, która była na kilku randkach ze Stasiem. Na ognisku opowiedziała mi, że się w nim zakochała. Zrobiło mi się przykro. (Potem okazało się, że mówiła tak żeby wzbudzić zazdrość w swoim byłym,)
Czułam się bezpieczna w jego ramionach, ale Kasia... Bolało by to ją... Bardzo.
-Cześć. - powiedział przysuwając się bliżej.
-Cześć.
-Lizzie...
-Nie powinniśmy.
-Aha.
-To ty zacząłeś.
-Ale ty nie uciekłaś.
-No tak.
-I?
-Poprzestańmy na tym, że nasze czoła się stykają, nasze nosy się stykają, a twoja dłoń spoczywa na moim udzie i dalej nie powinniśmy, wiesz?
-Wiem.
Odsunął się lekko się chwiejąc.
Wtedy jeszcze nie bolało...
Następnego dnia leczyłam kaca, pijąc herbatę z pasiastego kubka w kuchni Tomka. Staś zszedł po schodach i usiadł obok mnie przy małym stoliku nakrytym kraciastym obrusem. Miał opuchnięte oczy i widać było, że jest mu niedobrze.
-Lizzie... - zaczął cicho - To co stało się wczoraj to...
-To co?
-To nie ma znaczenia prawda? Byliśmy pijani.
To bolało. Jak cholera.
Bolało jak rozżarzony pręt w moich wnętrznościach.
-Lizzie? - Stasiek szturchnął mnie w bok.
-Hm? - bolało tak bardzo, że tylko tyle mogłam z siebie wykrztusić.
-To nie miało znaczenia.
Drugi cios rozżarzonym prętem.
-Tak. - powiedziałam szorstko.
Pamiętam, że szybko się spakowałam i mówiąc chłopakom, że mam problemy rodzinne.
Pojechałam wtedy do Anity.
Od tamtej pory wciąż bolało, ale nauczyłam się zapominać o tym bólu. Da się żyć nawet wtedy gdy twoje wnętrzności przeszywa niesamowity ból.
Zwlekłam się z łóżka i poszłam w kierunku łazienki. Widok w lustrze mnie przeraził. Ruda dziewczyna w przydużej koszulce z logiem Batmana, którą ,,pożyczyłam'' z szafy starszego brata. Ruda dziewczyna, której włosy były w totalnym nieładzie, oczy były opuchnięte, a jej wzrok był przygnębiający. To niemożliwe, że wyglądałam aż tak źle.
Po kilkunastu minutach wyglądałam już znośnie, rozczesane proste włosy, zakamuflowane sińce pod oczami i biała sukienka.
Wyglądałam dobrze, ale czułam się okropnie.
Teraz Staś miał Ewę, z którą spędzał popołudnia, a Lizzie miała rolki, aparat i dziwny ból we wnętrznościach. Bolało jak cholera. Liczyłam, że za jakiś czas przestanie boleć. Liczyłam na to od maja... Czemu bolało?
Ta sytuacja stanęła mi przed oczami.
Majówka. Pole za domem Tomka. Ognisko.
Było gorąco, chociaż mogło mi się tak wydawać, bo byłam już po kilku piwach. Staś też. Poszliśmy na spacer. Księżyc mocno świecił, a my chodziliśmy leśną drogą. Na głowie miałam wianek z polnych kwiatów, który zrobiła mi Asia (siedzę z nią na zajęciach z fotografii), ubrana byłam w szarą bluzę Stasia (tą w której widziałam go po raz pierwszy) i dżinsowe szorty. Staś miał na sobie szkarłatne spodenki i czarny T-shirt. Jego oczy były zaszklone, wyglądało jakby płakał, ale nie płakał.
Doszliśmy do jakiejś łąki ogrodzonej starym drewnianym płotem, takim jak z amerykańskich filmów o kowbojach. Staś złapał mnie w talii i podniósł tak bym bez problemu usiadła.
Ja siedziałam, on stał. Śmialiśmy się bez powodu.
-Cześć. - powiedział. Jego oddech pachniał piwem,
-Cześć.
-Wyglądasz jak rusałka w tym wianku.
-Masz na myśli demoniczną istotę zamieszkującą lasy, pola i zbiorniki wodne?
-Spójrz!- zaśmiał się i wskazał na księżyc - Rusałki pojawiały się w czasie nowiu i wabiły do siebie młodzieńców, których zabijały poprzez łaskotanie lub opętańczy taniec.
-Księżyc się zgadza, ale...
Chciałam go połaskotać, ale on złapał mnie za ręce i przybliżył się jeszcze bardziej.
W tym momencie przypomniała mi się Kasia - dziewczyna, która była na kilku randkach ze Stasiem. Na ognisku opowiedziała mi, że się w nim zakochała. Zrobiło mi się przykro. (Potem okazało się, że mówiła tak żeby wzbudzić zazdrość w swoim byłym,)
Czułam się bezpieczna w jego ramionach, ale Kasia... Bolało by to ją... Bardzo.
-Cześć. - powiedział przysuwając się bliżej.
-Cześć.
-Lizzie...
-Nie powinniśmy.
-Aha.
-To ty zacząłeś.
-Ale ty nie uciekłaś.
-No tak.
-I?
-Poprzestańmy na tym, że nasze czoła się stykają, nasze nosy się stykają, a twoja dłoń spoczywa na moim udzie i dalej nie powinniśmy, wiesz?
-Wiem.
Odsunął się lekko się chwiejąc.
Wtedy jeszcze nie bolało...
Następnego dnia leczyłam kaca, pijąc herbatę z pasiastego kubka w kuchni Tomka. Staś zszedł po schodach i usiadł obok mnie przy małym stoliku nakrytym kraciastym obrusem. Miał opuchnięte oczy i widać było, że jest mu niedobrze.
-Lizzie... - zaczął cicho - To co stało się wczoraj to...
-To co?
-To nie ma znaczenia prawda? Byliśmy pijani.
To bolało. Jak cholera.
Bolało jak rozżarzony pręt w moich wnętrznościach.
-Lizzie? - Stasiek szturchnął mnie w bok.
-Hm? - bolało tak bardzo, że tylko tyle mogłam z siebie wykrztusić.
-To nie miało znaczenia.
Drugi cios rozżarzonym prętem.
-Tak. - powiedziałam szorstko.
Pamiętam, że szybko się spakowałam i mówiąc chłopakom, że mam problemy rodzinne.
Pojechałam wtedy do Anity.
Od tamtej pory wciąż bolało, ale nauczyłam się zapominać o tym bólu. Da się żyć nawet wtedy gdy twoje wnętrzności przeszywa niesamowity ból.
Zwlekłam się z łóżka i poszłam w kierunku łazienki. Widok w lustrze mnie przeraził. Ruda dziewczyna w przydużej koszulce z logiem Batmana, którą ,,pożyczyłam'' z szafy starszego brata. Ruda dziewczyna, której włosy były w totalnym nieładzie, oczy były opuchnięte, a jej wzrok był przygnębiający. To niemożliwe, że wyglądałam aż tak źle.
Po kilkunastu minutach wyglądałam już znośnie, rozczesane proste włosy, zakamuflowane sińce pod oczami i biała sukienka.
Wyglądałam dobrze, ale czułam się okropnie.
***
Siedziałam na holu pod ścianą ze słuchawkami w uszach. Wsłuchiwałam się w delikane gitarowe brzmienie Kodaline, a wszystko wokół mnie stało się wielkim teledyskiem. Wszystko co mnie otaczało idealnie współgrało z rytmem All I Want. To było takie spokojne i melancholijne. Uczniowie siedzący na marmurowych parapetach, rozmawiający o bzdurach, ptaki latające za oknem i nauczyciele przechadzający się raz po raz środkiem korytarza. Nawet włosy Wiktorii (szkolnej gwiazdy/zołzy) kołysały się w rytm.
When you said your last goodbye
I died a little bit inside
And I lay in tears in bed all night
Alone without you bt my side
Spojrzała na mnie z wyższością i powiedziała coś swojej przyjaciółce. Miałam to gdzieś. Gdy boli cię jak cholera, nie myślisz o tym, że ktoś uważa cię za dziwaka i nieudacznika.
Obok mnie na podłodze siedziała Anita. Jak zawsze spokojna czytała jakiś kryminał. Jej prawie czarne oczy uważnie śledziły tekst. Co jakiś czas odgarniała włosy z czoła i śmiesznie poruszała nosem.
Znów spojrzałam przed siebie, a Anita szturchnęła mnie w ramię.
-Rano zdarzyło się coś dziwnego,,, Znaczy ja się cieszę, ale... No wiesz. -mówiła z entuzjazmem.
-Co wiem? - zapytałam, wyłączając piosenkę.
-Damian zaprosił mnie do kina! - Anita prawie piszczała szeptem.
-Ten idiota, o którym gadasz od początku roku szkolnego? - zapytałam z niedowierzaniem.
Damian należał do tych popularnych. Był przystojny, pewny siebie i był prostakiem. Anita często mówiła o nim niepochlebnie, ale na prawdę była w nim zakochana po uszy.
-Tak. Ten idiota. - potwierdziła.
-Wiesz, że go nie lubię, ale będę cię wspierać. - oznajmiłam,
-Dzięki. Nawet nie wiesz jak się cieszę. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. W co w ogóle mam się ubrać? - zapytała chowając książkę do plecaka.
-W cokolwiek. - Anita spojrzała na mnie gniewnie więc sprostowałam - Ale najlepiej w wygodnego i ładnego. Może twoja szara sukienka.
Siedziałyśmy w ciszy i przeglądałyśmy w myślach całą garderobę Anity.
Zadzwonił dzwonek. Obie wstałyśmy i zabrałyśmy z podłogi nasze plecaki.
-Liz? - Anita szturchnęła mnie w ramię.
-Hm?
-Nie jesteś zła?
-Chce żebyś była szczęśliwa. Wiedz tylko, że jeśli cię skrzywdzi to marny jego los. Lepiej żeby się wtedy trzymał ode mnie z daleka. - odparłam.
-Dzięki. - powiedziała cicho i złapała mnie za rękę.
Wiedziała, że boli.
Nie bolało to, że była szczęśliwa. Bolało to, że pamiętałam.
Wciąż pamiętałam...
wtorek, 14 lipca 2015
Rozdział 2
-Jestem pierdołą! - łkałam w poduszkę.
-Powiedz coś czego nie wiem. - odparła Anita pochłaniając ze smakiem moją czekoladę.
-Jestem beznadziejna...
-Kontynuuj. - powiedziała wstając z zielonego workowatego fotela stojącego pod szafą.
Anita pogłaskała mnie po włosach i poprawiła mi poduszkę, w którą płakałam.
-Właściwie to o co chodzi? - zapytała kładąc się obok mnie na ciasnym łóżku.
-Sama nie wiem... - wydukałam.
Leżałam na brzuchu z twarzą wtuloną w poduszkę, a Anita leżała na plecach z głową opartą o mój tyłek i pożerała następną kostkę czekolady.
-Aha. A więc to nowy atak histerycznego użalania się nad sobą? Liz... - Anita wzięła głęboki oddech i dodała - Jak zwykle zbierasz wszystkie powody do płaczu z całego twojego życia i użalasz się nad sobą... Czy ja płaczę, bo w trzeciej klasie zbłaźniłam się przed całą szkołą? Czy ja użalam się nad tym, że jestem aspołecznym dziwakiem? Czy ja użalam się nad tym, że nie jestem lubiana? Czy płaczę z powodu faceta? Czy...
-Tak. - przerwałam jej - Trzy dni temu...
-Zamknij się! Ja cię tu pocieszam.
-Okay. Jestem wdzięczna. Nie zmienia to jednak faktu, że Damian...
-Damian to już przeszłość. - stwierdziła mlaskając głośno.
-A za jakiś czas znowu zamkniesz się w pokoju słuchając 30 seconds to mars, pożerając wszystko co wpadnie ci w ręce i nie odzywając się do nikogo... - mówiłam do poduszki - Kto cie będzie wtedy pocieszał i dokarmiał? JA!
Anita przytuliła mnie mocno.
-Wiesz co? - szeptała - Gdybyś nie była dla mnie tak cholernie ważna to kopnęłabym cię w dupę.
-Ja ciebie też... - powiedziałam wtulając się w jej szarą bluzę.
Anitę poznałam przez przypadek w pierwszej gimnazjum. Byłam u koleżanki na biwaku. Anita była kuzynką tej koleżanki. Wydawała mi się strasznie cicha i nudna.
Ej! Właściwie wszystkich ważnych dla mnie ludzi na początku uważałam za dziwaków. Tutaj pojawia się dobrze znane hasło ,,Nie oceniaj książki po okładce'', ale ono tu nie pasuje. Bardziej pasowałoby ,,Nie oceniaj człowieka po pierwszym wrażeniu''. Ciekawe kto powiedział, że liczy się pierwsze wrażenie?
Reasumując w skrócie - poznałam ją przez przypadek, ale na początku urwał nam się kontakt. Po roku napisałam do niej z nudów. To wtedy dowiedziałam się jak bardzo wartościowym człowiekiem jest i od tej pory właściwie się przyjaźniłyśmy.
Trzy lata...
Była dobra, kochana, szczera, cholernie denerwująca, zamknięta w sobie, ironiczna, miała irracjonalne poczucie humoru, dziwny światopogląd, była uparta.... Była wyjątkowa. Po prostu.
Oprócz tego była śliczna. Miała smukłe, delikatne rysy twarzy, duże ciemne oczy, jasną cerę i kształtne usta. Jej błyszczące, krótkie włosy koloru gorzkiej czekolady delikatnie okalały jej twarz.
Gdyby Anita była towarzyska, wesoła i pełna energii wszyscy chłopcy by za nią szaleli.
Ale taka nie była. Anita mogłaby całe życie przesiedzieć w pokoju, czytając książki i oglądając filmy.
Anita szybko wstała odsuwając się ode mnie i zabrała telefon z blatu biurka, a ja z braku motywacji do czegokolwiek spadłam bezwładnie na łóżko
-Podnieś się Lizzie! - rozkazała stojąc nade mną.
-Po co? - wydukałam w poduszkę.
-Spróbuj mi wytłumaczyć czemu płaczesz. - zaproponowała.
Podniosłam się i otarłam opuchnięte, zapłakane oczy, odgarnęłam włosy z twarzy i znów padłam na łóżko.
-Co? - jęknęłam - Już mi lepiej. - oznajmiłam szorstko.
-Okay. Już wiem czemu płaczesz. - odparła zwycięsko.
Anita należała do tych ludzi, którzy rozumieli mnie bez słów.
-I to jest właśnie przerażające... - szepnęłam.
Anita usiadła obok mnie na łóżku.
-Zgodnie ze scenariuszami amerykańskich seriali dla nastolatek powinnaś mi się wyżalić i wypłakać, a ja powinnam cię pocieszać i być najlepszą przyjaciółką na świecie. Lecz jako że jesteśmy w Polsce, a żadna z nas nie jest nazbyt wylewna czy też uczuciowa, musimy się zadowolić czekoladą i leżeniem w swoim towarzystwie na ciasnym łóżku, zamieniając czasem kilka słów. - powiedziała głaszcząc mnie po plecach.
-Uwielbiam cię. - powiedziałam cicho.
-Ja ciebie też. - odpowiedziała kładąc się na łóżko obok mnie.
Leżałyśmy w ciszy trochę czasu, aż nagle poczułam przypływ energii.
-Pójdę już. - powiedziałam wstając z łóżka - Chce mi się jeździć.
-Tu już ci nie pomogę. - Anita także się podniosła i wzięła głęboki oddech - Chyba, że w jakiś niesamowity sposób znalazłabym na ulicy parę rolek numer 37 i zaraz po ich nałożeniu nauczyłabym się jeździć.
-Pojeżdżę sama. Tak będzie lepiej.
-Wiem. Pamiętaj tylko, że jakbyś mnie potrzebowała, to drzwi pokoju 32 są zawsze otwarte. - odparła Anita z uśmiechem.
Z moimi rolkami w ręku zapukałam do gabinetu Notesa.
-Proszę. - usłyszałam i otworzyłam drzwi.
W ciasnym gabinecie za drewnianym biurkiem siedział Notes. Ubrany był jak zwykle w swoją kremową koszulę na krótki rękaw i szkarłatny krawat w szare paski, a wokół niego leżały papiery.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam bez zająknięcia:
-Dzień dobry. Idę pojeździć. Wiem, że jest późno, ale zgodnie z regulaminem mogę przebywać poza internatem - po uprzednim zgłoszeniu mojego wyjścia - do godziny dwudziestej drugiej. Teraz jest godzina dwudziesta, a jutro jest sobota, więc mogłabym być poza internatem troszkę dłużej.
Notes patrzył na mnie jak wryty, ale się uśmiechnął - co nie zdarzało się często.
-Dobrze Elizo, ale masz być w swoim pokoju punktualnie o dwudziestej drugiej. - spojrzał na mnie zza okularów i wrócił do papierkowej roboty, dodając - Miłej zabawy.
Idąc przez korytarz, zobaczyłam Stasia, który rozmawiał z jakimś rudym chłopakiem z drużyny pływackiej. Staś szybko do mnie podbiegł i zapytał:
-Idziesz jeździć?
-Nie. Wzięłam te rolki jako ozdobę, pasowały mi do butów. - uśmiechnęłam się krzywo.
-Mogę z tobą? - zapytał trochę zmieszany, wyczuwał napiętą atmosferę.
-Oczywiście. - odparłam starając się zamaskować mój paskudny nastrój - Tylko zapytaj Notesa.
Staś poszedł w kierunku gabinetu, a na korytarzu zostałam tylko ja i rudy jegomość.
-Adam - rudy chłopak podał mi rękę.
-Lizzie, Liz, Liza, Ela, byle nie Eliza.- również podałam mu rękę i stanęłam na prawej nodze, lekko podpierając się o blat stołu.
-Widzę, że coś nas łączy. - powiedział Adam wskazując na moje włosy związane w kucyk.
-Fakt. Załóżmy tajne stowarzyszenie osób rudych. - zaproponowałam - Z tym że będzie mało tajne, bo od razu będzie widać kto do niego należy.
-TSOR? - zapytał z uśmiechem.
Skinęłam głową i spróbowałam zmienić punkt podparcia. Właśnie w tym momencie runęłam na ziemię jak długa, uderzając głową o blat stołu.
Cholerne nogi! Czemu zawsze przy nowo poznanych ludziach muszę się zbłaźnić!
Byłam zła, ale cała ta sytuacja była tak przekomiczna, że wybuchnęłam śmiechem.
Momentalnie przy mnie zjawił się Staś, który złapał mnie w talii i pomógł mi się podnieść, podczas gdy ja i Adam zanosiliśmy się śmiechem.
-I jak cię tu puścić na rolki Liz, jak ty na nogach się przewracasz? - Stasiek powiedział czule.
-Uwierz mi na rolkach jeżdżę lepiej. - znów zaczęłam się śmiać
-Chciałbym ci wierzyć. - Staś sam wybuchnął śmiechem.
Szliśmy przez park oświetlony okrągłymi lampami. On ze swoją starą zdezelowaną deską, a ja z moimi białymi rolkami do jazdy figurowej.
-To tutaj. - oznajmiłam wskazując na zabetonowany plac służący jako skatepark.
-Ładnie tu. - powiedział.
Fakt, było tam ślicznie. Było już trochę ponuro, a okrągłe lampy oświetlały to miejsce, nadając mu magiczny nastrój.
Założyłam słuchawki, rolki, włączyłam muzykę i zaczęłam jeździć.
Kocham to uczucie, to które towarzyszy jeździe na rolkach. Ta wolność, wiatr we włosach, ta prędkość, ta przyjemna samotność... No nie całkiem.
Jeździłam na rolkach odkąd skończyłam dwanaście lat. W moim życiu były takie okresy, gdy jeździłam po kilka godzin dziennie. Gdy już zaczynałam jeździć czas płynął mi sto razy szybciej.
-Lizzie! - usłyszałam krzyk Stasia.
W prawdzie to prawie o nim zapomniałam, nie zwracałam na niego uwagi, nie widziałam nawet czy jeździ dobrze. W ogóle go nie widziałam. Jeżdżąc na rolkach zapominałam o całym świecie.
-Hm? - zapytałam próbując złapać równowagę po nieudolnym piruecie.
-Za piętnaście. Czas do domu.
-O.
-Wszystko w porządku?
-Tak.
Usiadłam na ławce i zaczęłam rozsznurowywać rolki.
Idąc przez ciemny korytarz nie czułam się samotna. Czułam, że chcę być w moim pokoju, w łóżku, w piżamie i czytać o jakiejś chorobie lub teorii. Wybór był prosty - zespół Aspergera. Wolałam myśleć o częściowym zaburzeniu rozwoju mieszczącym się w spektrum autyzmu, obejmującym upośledzenie umiejętności społecznym, niż o nim.
Gdy wywaliłam się za ziemię - udało mi się zapomnieć.
Gdy jeździłam - udało mi się.
A teraz? Teraz pamiętałam jak nigdy.
O czym? O wszystkim.
Człowiek o słabej pamięci musi być szczęśliwy. Bardzo.
Około godziny dwudziestej trzeciej zadzwonił telefon. To był Staś.
Nie pozwalał mi zapomnieć.
-Witaj. - powiedziałam cicho.
-Witaj. - odpowiedział niskim ciepłym głosem.
-...
-Chciałem zapytać czy wszystko w porządku.
-Już dobrze.
-Nigdy nie widziałem nikogo, kto jeździ tak dobrze jak ty.
-To mało widziałeś..
-Jeździłaś jakby cały świat przestał istnieć.
-Bo przestał...
-Mówiłem do ciebie, a ty nie odpowiadałaś. Potem dopiero zorientowałem się, że masz słuchawki na uszach.
-Wybacz.
-Nic nie szkodzi.
-...
-O jakim zaburzeniu czytasz?
-Zespół Aspergera.
-To ten, który miał Forrest Gump?
-Tak.
-Może i jestem głupi, ale wiem co to miłość.
Idealnie! Ten człowiek był niemożliwy.
-Lubię ten cytat. - odparłam.
-Ja też.
-To pa.
-Lizzie...
Przez chwilę trwaliśmy tak w ciszy. Słyszałam tylko jego oddech.
-Skąd mam wiedzieć co czujesz skoro nic mi nie mówisz? - zapytał.
-Mówię...
-Ale nie wszystko.
-Nie muszę mówić wszystkiego.
-Nie będę cie zmuszał...
-Dzięki.
-...
-...
-To przeze mnie?
-Nie.
-Nie kłam.
-Nie kłamię.
-Lizzie ja...
-Chce mi się spać.
-Lizzie ty wciąż uciekasz...
-Przed czym?
-...
-...
-Nie kłóćmy się...
-Dobrze.
-...
-Przyjaciele?
-...
-Stanisław?
-Przyjaciele. - wydukał cicho.
-...
-...
-Pa.
-Pa.
Rozłączył się.
-Czemu to nie jest proste?! - krzyknęłam i rzuciłam telefonem w kanapę.
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się. To był Notes. Spojrzał na mnie zza okularów i powiedział.
-Życie nie jest łatwe Elizo... Czasem sami je sobie utrudniamy. - ruszył wymownie wąsem po czym dodał szorstko - Cisza nocna. Idź już spać. Dobranoc.
-Dobranoc. - odpowiedziałam.
-Powiedz coś czego nie wiem. - odparła Anita pochłaniając ze smakiem moją czekoladę.
-Jestem beznadziejna...
-Kontynuuj. - powiedziała wstając z zielonego workowatego fotela stojącego pod szafą.
Anita pogłaskała mnie po włosach i poprawiła mi poduszkę, w którą płakałam.
-Właściwie to o co chodzi? - zapytała kładąc się obok mnie na ciasnym łóżku.
-Sama nie wiem... - wydukałam.
Leżałam na brzuchu z twarzą wtuloną w poduszkę, a Anita leżała na plecach z głową opartą o mój tyłek i pożerała następną kostkę czekolady.
-Aha. A więc to nowy atak histerycznego użalania się nad sobą? Liz... - Anita wzięła głęboki oddech i dodała - Jak zwykle zbierasz wszystkie powody do płaczu z całego twojego życia i użalasz się nad sobą... Czy ja płaczę, bo w trzeciej klasie zbłaźniłam się przed całą szkołą? Czy ja użalam się nad tym, że jestem aspołecznym dziwakiem? Czy ja użalam się nad tym, że nie jestem lubiana? Czy płaczę z powodu faceta? Czy...
-Tak. - przerwałam jej - Trzy dni temu...
-Zamknij się! Ja cię tu pocieszam.
-Okay. Jestem wdzięczna. Nie zmienia to jednak faktu, że Damian...
-Damian to już przeszłość. - stwierdziła mlaskając głośno.
-A za jakiś czas znowu zamkniesz się w pokoju słuchając 30 seconds to mars, pożerając wszystko co wpadnie ci w ręce i nie odzywając się do nikogo... - mówiłam do poduszki - Kto cie będzie wtedy pocieszał i dokarmiał? JA!
Anita przytuliła mnie mocno.
-Wiesz co? - szeptała - Gdybyś nie była dla mnie tak cholernie ważna to kopnęłabym cię w dupę.
-Ja ciebie też... - powiedziałam wtulając się w jej szarą bluzę.
Anitę poznałam przez przypadek w pierwszej gimnazjum. Byłam u koleżanki na biwaku. Anita była kuzynką tej koleżanki. Wydawała mi się strasznie cicha i nudna.
Ej! Właściwie wszystkich ważnych dla mnie ludzi na początku uważałam za dziwaków. Tutaj pojawia się dobrze znane hasło ,,Nie oceniaj książki po okładce'', ale ono tu nie pasuje. Bardziej pasowałoby ,,Nie oceniaj człowieka po pierwszym wrażeniu''. Ciekawe kto powiedział, że liczy się pierwsze wrażenie?
Reasumując w skrócie - poznałam ją przez przypadek, ale na początku urwał nam się kontakt. Po roku napisałam do niej z nudów. To wtedy dowiedziałam się jak bardzo wartościowym człowiekiem jest i od tej pory właściwie się przyjaźniłyśmy.
Trzy lata...
Była dobra, kochana, szczera, cholernie denerwująca, zamknięta w sobie, ironiczna, miała irracjonalne poczucie humoru, dziwny światopogląd, była uparta.... Była wyjątkowa. Po prostu.
Oprócz tego była śliczna. Miała smukłe, delikatne rysy twarzy, duże ciemne oczy, jasną cerę i kształtne usta. Jej błyszczące, krótkie włosy koloru gorzkiej czekolady delikatnie okalały jej twarz.
Gdyby Anita była towarzyska, wesoła i pełna energii wszyscy chłopcy by za nią szaleli.
Ale taka nie była. Anita mogłaby całe życie przesiedzieć w pokoju, czytając książki i oglądając filmy.
Anita szybko wstała odsuwając się ode mnie i zabrała telefon z blatu biurka, a ja z braku motywacji do czegokolwiek spadłam bezwładnie na łóżko
-Podnieś się Lizzie! - rozkazała stojąc nade mną.
-Po co? - wydukałam w poduszkę.
-Spróbuj mi wytłumaczyć czemu płaczesz. - zaproponowała.
Podniosłam się i otarłam opuchnięte, zapłakane oczy, odgarnęłam włosy z twarzy i znów padłam na łóżko.
-Co? - jęknęłam - Już mi lepiej. - oznajmiłam szorstko.
-Okay. Już wiem czemu płaczesz. - odparła zwycięsko.
Anita należała do tych ludzi, którzy rozumieli mnie bez słów.
-I to jest właśnie przerażające... - szepnęłam.
Anita usiadła obok mnie na łóżku.
-Zgodnie ze scenariuszami amerykańskich seriali dla nastolatek powinnaś mi się wyżalić i wypłakać, a ja powinnam cię pocieszać i być najlepszą przyjaciółką na świecie. Lecz jako że jesteśmy w Polsce, a żadna z nas nie jest nazbyt wylewna czy też uczuciowa, musimy się zadowolić czekoladą i leżeniem w swoim towarzystwie na ciasnym łóżku, zamieniając czasem kilka słów. - powiedziała głaszcząc mnie po plecach.
-Uwielbiam cię. - powiedziałam cicho.
-Ja ciebie też. - odpowiedziała kładąc się na łóżko obok mnie.
Leżałyśmy w ciszy trochę czasu, aż nagle poczułam przypływ energii.
-Pójdę już. - powiedziałam wstając z łóżka - Chce mi się jeździć.
-Tu już ci nie pomogę. - Anita także się podniosła i wzięła głęboki oddech - Chyba, że w jakiś niesamowity sposób znalazłabym na ulicy parę rolek numer 37 i zaraz po ich nałożeniu nauczyłabym się jeździć.
-Pojeżdżę sama. Tak będzie lepiej.
-Wiem. Pamiętaj tylko, że jakbyś mnie potrzebowała, to drzwi pokoju 32 są zawsze otwarte. - odparła Anita z uśmiechem.
Z moimi rolkami w ręku zapukałam do gabinetu Notesa.
-Proszę. - usłyszałam i otworzyłam drzwi.
W ciasnym gabinecie za drewnianym biurkiem siedział Notes. Ubrany był jak zwykle w swoją kremową koszulę na krótki rękaw i szkarłatny krawat w szare paski, a wokół niego leżały papiery.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam bez zająknięcia:
-Dzień dobry. Idę pojeździć. Wiem, że jest późno, ale zgodnie z regulaminem mogę przebywać poza internatem - po uprzednim zgłoszeniu mojego wyjścia - do godziny dwudziestej drugiej. Teraz jest godzina dwudziesta, a jutro jest sobota, więc mogłabym być poza internatem troszkę dłużej.
Notes patrzył na mnie jak wryty, ale się uśmiechnął - co nie zdarzało się często.
-Dobrze Elizo, ale masz być w swoim pokoju punktualnie o dwudziestej drugiej. - spojrzał na mnie zza okularów i wrócił do papierkowej roboty, dodając - Miłej zabawy.
Idąc przez korytarz, zobaczyłam Stasia, który rozmawiał z jakimś rudym chłopakiem z drużyny pływackiej. Staś szybko do mnie podbiegł i zapytał:
-Idziesz jeździć?
-Nie. Wzięłam te rolki jako ozdobę, pasowały mi do butów. - uśmiechnęłam się krzywo.
-Mogę z tobą? - zapytał trochę zmieszany, wyczuwał napiętą atmosferę.
-Oczywiście. - odparłam starając się zamaskować mój paskudny nastrój - Tylko zapytaj Notesa.
Staś poszedł w kierunku gabinetu, a na korytarzu zostałam tylko ja i rudy jegomość.
-Adam - rudy chłopak podał mi rękę.
-Lizzie, Liz, Liza, Ela, byle nie Eliza.- również podałam mu rękę i stanęłam na prawej nodze, lekko podpierając się o blat stołu.
-Widzę, że coś nas łączy. - powiedział Adam wskazując na moje włosy związane w kucyk.
-Fakt. Załóżmy tajne stowarzyszenie osób rudych. - zaproponowałam - Z tym że będzie mało tajne, bo od razu będzie widać kto do niego należy.
-TSOR? - zapytał z uśmiechem.
Skinęłam głową i spróbowałam zmienić punkt podparcia. Właśnie w tym momencie runęłam na ziemię jak długa, uderzając głową o blat stołu.
Cholerne nogi! Czemu zawsze przy nowo poznanych ludziach muszę się zbłaźnić!
Byłam zła, ale cała ta sytuacja była tak przekomiczna, że wybuchnęłam śmiechem.
Momentalnie przy mnie zjawił się Staś, który złapał mnie w talii i pomógł mi się podnieść, podczas gdy ja i Adam zanosiliśmy się śmiechem.
-I jak cię tu puścić na rolki Liz, jak ty na nogach się przewracasz? - Stasiek powiedział czule.
-Uwierz mi na rolkach jeżdżę lepiej. - znów zaczęłam się śmiać
-Chciałbym ci wierzyć. - Staś sam wybuchnął śmiechem.
Szliśmy przez park oświetlony okrągłymi lampami. On ze swoją starą zdezelowaną deską, a ja z moimi białymi rolkami do jazdy figurowej.
-To tutaj. - oznajmiłam wskazując na zabetonowany plac służący jako skatepark.
-Ładnie tu. - powiedział.
Fakt, było tam ślicznie. Było już trochę ponuro, a okrągłe lampy oświetlały to miejsce, nadając mu magiczny nastrój.
Założyłam słuchawki, rolki, włączyłam muzykę i zaczęłam jeździć.
Kocham to uczucie, to które towarzyszy jeździe na rolkach. Ta wolność, wiatr we włosach, ta prędkość, ta przyjemna samotność... No nie całkiem.
Jeździłam na rolkach odkąd skończyłam dwanaście lat. W moim życiu były takie okresy, gdy jeździłam po kilka godzin dziennie. Gdy już zaczynałam jeździć czas płynął mi sto razy szybciej.
-Lizzie! - usłyszałam krzyk Stasia.
W prawdzie to prawie o nim zapomniałam, nie zwracałam na niego uwagi, nie widziałam nawet czy jeździ dobrze. W ogóle go nie widziałam. Jeżdżąc na rolkach zapominałam o całym świecie.
-Hm? - zapytałam próbując złapać równowagę po nieudolnym piruecie.
-Za piętnaście. Czas do domu.
-O.
-Wszystko w porządku?
-Tak.
Usiadłam na ławce i zaczęłam rozsznurowywać rolki.
Idąc przez ciemny korytarz nie czułam się samotna. Czułam, że chcę być w moim pokoju, w łóżku, w piżamie i czytać o jakiejś chorobie lub teorii. Wybór był prosty - zespół Aspergera. Wolałam myśleć o częściowym zaburzeniu rozwoju mieszczącym się w spektrum autyzmu, obejmującym upośledzenie umiejętności społecznym, niż o nim.
Gdy wywaliłam się za ziemię - udało mi się zapomnieć.
Gdy jeździłam - udało mi się.
A teraz? Teraz pamiętałam jak nigdy.
O czym? O wszystkim.
Człowiek o słabej pamięci musi być szczęśliwy. Bardzo.
Około godziny dwudziestej trzeciej zadzwonił telefon. To był Staś.
Nie pozwalał mi zapomnieć.
-Witaj. - powiedziałam cicho.
-Witaj. - odpowiedział niskim ciepłym głosem.
-...
-Chciałem zapytać czy wszystko w porządku.
-Już dobrze.
-Nigdy nie widziałem nikogo, kto jeździ tak dobrze jak ty.
-To mało widziałeś..
-Jeździłaś jakby cały świat przestał istnieć.
-Bo przestał...
-Mówiłem do ciebie, a ty nie odpowiadałaś. Potem dopiero zorientowałem się, że masz słuchawki na uszach.
-Wybacz.
-Nic nie szkodzi.
-...
-O jakim zaburzeniu czytasz?
-Zespół Aspergera.
-To ten, który miał Forrest Gump?
-Tak.
-Może i jestem głupi, ale wiem co to miłość.
Idealnie! Ten człowiek był niemożliwy.
-Lubię ten cytat. - odparłam.
-Ja też.
-To pa.
-Lizzie...
Przez chwilę trwaliśmy tak w ciszy. Słyszałam tylko jego oddech.
-Skąd mam wiedzieć co czujesz skoro nic mi nie mówisz? - zapytał.
-Mówię...
-Ale nie wszystko.
-Nie muszę mówić wszystkiego.
-Nie będę cie zmuszał...
-Dzięki.
-...
-...
-To przeze mnie?
-Nie.
-Nie kłam.
-Nie kłamię.
-Lizzie ja...
-Chce mi się spać.
-Lizzie ty wciąż uciekasz...
-Przed czym?
-...
-...
-Nie kłóćmy się...
-Dobrze.
-...
-Przyjaciele?
-...
-Stanisław?
-Przyjaciele. - wydukał cicho.
-...
-...
-Pa.
-Pa.
Rozłączył się.
-Czemu to nie jest proste?! - krzyknęłam i rzuciłam telefonem w kanapę.
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się. To był Notes. Spojrzał na mnie zza okularów i powiedział.
-Życie nie jest łatwe Elizo... Czasem sami je sobie utrudniamy. - ruszył wymownie wąsem po czym dodał szorstko - Cisza nocna. Idź już spać. Dobranoc.
-Dobranoc. - odpowiedziałam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)