wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 4

     Od kilku dni Staś był przygnębiony. Wprawdzie spotykałam go tylko w szkole, ale nawet tam patrzył tępo w jakiś niezidentyfikowany punkt za oknem lub na ścianie z niesamowitym smutkiem w swoich blado brązowych oczach. Nawet gdy udało mu się dostać pięć z fizyki (!) , miał dziwnie obojętną minę. Jeszcze tak niedawno reagował wybuchem radości na tróję. Gdy zapytałam go czy się nie cieszy, od razu radośnie się uśmiechnął i odparł ,,Nawet nie wiesz jak bardzo Liz.''. Kilka razy pytałam co go trapi, ale on jak zwykle ubierał  radosną maskę i mówił, że mi się wydaje albo, że jest zwykłym nastolatkiem, który czasem musi mieć ,,gorszy dzień''. Denerwowało mnie to, że nie chciał mi powiedzieć prawdy. Za dobrze go znałam, by mu wierzyć. To nie było w jego stylu. Zresztą nie wiedziałam co było powodem jego przygnębienia.  Mi udawało się skutecznie zapominać o bólu, ale widać było, że on nie umiał.
    W czwartek w przeddzień balu jesiennego zostałam dłużej w szkole, by pomóc w ozdabianiu sali gimnastycznej. Ja, Ewa, Staś, Kacprzyk, Adam, Kuba, kilkaset metrów szerokiej serpentyny, 64 balony i ogromna sala gimnastyczna. Plan był prosty: jak najszybciej ozdobić salę, dostać pochwały i się rozejść.
     Siedziałam na podłodze i pompowałam balony już  prawie godzinę. Płuca bolały mnie jak cholera, ale była to dobra okazja by obserwować ludzi. Lubiłam to robić.
    Odziany w radosną maskę Staś i uśmiechnięta Ewa mocowali balony na drabinkach. Ewa była śliczna. Była drobna, delikatna, miała długie kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Nieopodal ich, obok kosza Adam wysoki, chudy chłopak o kręconych rudych włosach stał na krześle i mocował się z długą fioletową serpentyną. Jego spojrzenie było radosne i pełne entuzjazmu. Zawsze takie było. Adam był najbardziej pozytywnym człowiekiem, którego miałam okazję poznać. Przy nim stał Kuba. Niski, krępy chłopak o czarnych włosach i ciemnej karnacji, który trzymał dwa opakowania serpentyn. Wyglądał jakby o czymś mocno rozmyślał, jakby cały czas coś go trapiło. Ciekawe jaką on miał tajemnicę...
-Lizzie! - krzyczał Staś z drugiego końca sali - Jak tam płuca?
Przestałam dmuchać błękitny balon i wzięłam głęboki wdech. Bolało jeszcze bardziej.
-Zaraz zemdleje... - wydukałam.
Nie kłamałam. Kręciło mi się w głowie, było mi słabo, a moją klatkę piersiową rozrywał rozdzierający ból. Jedno było pewne, moje płuca, na które często chorowałam w dzieciństwie, nie były stworzone do takiej pracy.
Staś podbiegł, uklęknął przede mną i złapał mnie za ramiona. Patrząc mi w oczy, nerwowo powiedział:
-Lizzie... Odłóż te balony! Siadaj pod ścianą! Chcesz wody? Duszno ci?
Usiadłam przy drabinkach i złapałam go mocno za kolano. Staś przybliżył się do mnie i położył dłoń na moim policzku, patrząc mi głęboko w oczy. Jego wzrok był  tak samo rozczulający jak tej nocy... Znów zaczęło boleć, ale tym razem nie w płucach.
-Nie będziesz mi mówił jak mam żyć! - spróbowałam się zaśmiać resztką powietrza w obolałych płucach.
Staś uśmiechnął się krzywo. Widać było, że sam coś mocno przeżywał i to o wiele bardziej niż ja. Usiadł obok mnie i zaczął pompować balony, których nie dałam rady napompować ja.
    Po kilku minutach mogłam już całkiem normalnie oddychać.
-Lizzie? - Staś szturchnął mnie w łydkę.
-Hm?
-Z kim idziesz na bal jesienny?
-Z nikim, a ty?
-Na razie z nikim, ale chciałbym pójść z pewną dziewczyną, która jest śliczna, cholernie denerwująca i napompowała około czterdzieści balonów. Jesteśmy przyjaciółmi i...- uśmiechał się, ale w jego oczach było coś niepokojąco smutnego- Skoro oboje idziemy sami możemy iść sami, ale razem.
-Zgadzam się, - odparłam.
-To świetnie. - ucieszył się Staś i wrócił do zawiązywania zielonego balonu, którego trzymał w rękach.
   Normalna dziewczyna cieszyłaby się, że zaprosił ją przystojny chłopak, w którym dodatkowo jest zakochana, ale ja nie byłam normalna. Wiedziałam z czym to się wiąże. Z bólem. Zgodziłam się, ale tylko dlatego by nasza przyjaźń przetrwała. Wolałam czuć przeszywający, palący ból pod moim żebrami, niż go stracić.
    Staś pukał rytmicznie opuszkami palców o podłogę, nadmuchując kolejne balony. Ja właśnie przywiązywałam sznureczek do balonu numer 32, kiedy przyszła Ewa.
-No hej! - szczebiotała.
Staś skończył pompować blado różowy balon, po czym odpowiedział:
-Witam.
-Wszystko w porządku? - zwróciła się do mnie.
-Tak. Wszystko dobrze. Nie licząc oczywiście bolących jak cholera płuc.
-Biedactwo. - powiedziała słodko i po chwili znów zwróciła się do Stasia - Z kim idziesz na bal?
Staś właśnie zaczął pompować balon i nie mógł jej odpowiedzieć, więc znów zaczęła mówić:
-Bo wiesz... Moglibyśmy iść razem. Od jakiegoś czasu... Znaczy moglibyśmy spędzić więcej czasu.
-Idę z Lizzie. - odparł tak jakby nie słyszał jej słów.
-O. - Ewa była widocznie zdziwiona i zawiedziona - Okay.
Gdy Ewa odeszła kawałek, uderzyłam z całej siły (nie było jej wiele) Staśka w ramię.
-Głupi jesteś! Wiesz jakie to było chamskie?! - krzyczałam szeptem - Nawet na nią nie spojrzałeś! Potraktowałeś ją okropnie! Zachowałeś się karygodnie!
-Wiem. - wydukał spode łba.
-Czemu się tak zachowałeś?
-...
-Stanisław?
-Po prostu nie chcę z nią iść, a ona... Chyba jej się podobam, a ona mi nie.
-Spędzałeś z nią kilka popołudni. Pomagałeś jej przy organizacji balu. Myślałam...
-Wiem. Nie chciałem jej robić nadziei. Chciałem być miły tylko. Tylko miły...
-Aha.
-Co mam zrobić? Co mam jej powiedzieć?
-Idź ją przeproś! Mam gdzieś co powiesz, ale... Powiedz po prostu, że zachowałeś się po chamsku i, że przepraszasz. Potem możesz mówić co chcesz.
     Gdy był już wystarczająco daleko, odetchnęłam z ulgą. Nie lubił jej. A ja przez nią miałam doła przez ten cały czas. To nie był dół, to był kanion... To przez nią rosła bariera między mną, a Staśkiem. Zaraz, zaraz... Wcale nie... To przeze mnie. Przeze mnie. To ja jestem zakłamana. To ja jestem histeryczką. To moja wina... Gdybym wtedy postąpiła inaczej...
    Wstałam trzymając drabinek i miałam zamiar pomóc Adamowi i Kubie z serpentynami, ale tylko po to by nie musieć rozmawiać ze Stasiem, który skończył już rozmawiać z Ewą i zbliżał się powoli w moim kierunku. Zakręciło mi się w głowie i osunęłam się bezwładnie na ziemię.
Momentalnie zjawił się przy mnie Kacprzyk - nauczyciel zajęć artystycznych i fotografii. Uklęknął przy mnie i zaczął nerwowo wachlować mnie pomarańczową teczką na dokumenty.
-Lizzie? Widzisz mnie? Wszystko w porządku? - pytał zdenerwowany - Stanisław! Chodź tutaj!
Nim się zorientowałam Kacprzyk i Staś podnosili mnie podłogi.
-Już dobrze. - odparłam próbując utrzymać się na nogach - Po prostu zakręciło mi się w głowie.
-Zaprowadzimy cię do pielęgniarki. - Kasprzyk mówił już spokojnie.
-Nie. Jest dobrze. To tylko chwilowe. - stanęłam już o własnych nogach, by pokazać, że nie ma się czym martwić.
-Jesteś pewna? - zapytał.
-Tak.
-W takim razie wracaj do pokoju i odpocznij. Staś! Odprowadzisz Elizę do pokoju. - Kacprzyk poprawiał okulary, podniósł pomarańczową teczkę z ziemi i poprawił swój nieśmiertelny granatowy golf.
-Dobrze. - odparł Staś i objął mnie delikatnie w talii, ale zaraz cofnął rękę.
Złapałam go za przedramię i uśmiechnęłam się najmilej jak tylko potrafiłam w tym momencie.
    Mogłam udawać, że nie pamiętam tego wieczoru cztery miesiące... Czemu od dwóch miesięcy nie potrafiłam? Od dwóch miesięcy bolało bardziej czy może nie dawałam już rady więcej oszukiwać?
     Stasiek odprowadził mnie pod drzwi pokoju 43. Zaczęłam szukać moich kluczy. Nerwowo macałam przedmioty znajdujące się w moim plecaku, ale nie mogłam znaleźć klucza. Gdy w końcu trzymałam na dłoni klucz, który pokazywałam w geście zwycięstwa Stasiowi, on zabrał mi go z ręki i sam otworzył stare dębowe drzwi.
Przekroczyłam powoli próg mojego pokoju, a on powiedział szorstko:
-Skoro już jesteś w swoim pokoju, to ja już idę. Pa.
Uśmiechnął się krzywo, odwrócił się i ruszył w stronę schodów.
-Nie! - krzyknęłam.
Staś odwrócił się i spojrzał mi w oczy ze zdziwieniem.
-Yyy... Znaczy... Mógłbyś ze mną jeszcze trochę posiedzieć? - dukałam.
-Oczywiście. - odparł z uśmiechem i wszedł do mojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
    Stasiek leżał na dywanie, a ja na łóżku. Wiele razy pytałam go, czy jest mu wygodnie, ale on uparcie twierdził, iż jest mu bardzo wygodnie. Pomimo kanapy i wolnego miejsca na łóżku wolał leżeć na podłodze. Wciąż odpowiadał: ,,Ile razy mam ci powtarzać Liz? Jest mi wygodnie, a moje plecy nie bolą.''. Leżeliśmy tak w ciszy kilkanaście minut, ciężko oddychając.
-Staś? - szepnęłam.
-Hm? - spojrzał na mnie ze smutkiem, którego nie zdążył ukryć pod maską.
-Co ci jest? Czemu chodzisz przygnębiony?
-A czy to ważne?
-Tak.
-Nie chcę o tym mówić...
-Nie możesz tego w sobie dusić. Powiedz...
-...
-...
-...
-...
-Umarł...
-Kto?
-Wujek Darek...
Staś dużo mi o nim opowiadał. Darek był bratem jego ojca. Co więcej oddał mu swoją nerkę, której potrzebował do życia, bo... Ojciec Stasia miał raka swojej jedynej pracującej nerki. Wujek Darek był bohaterem dla całej rodziny i dla samego Stasia. Gdyby nie on Staś byłby sierotą...
-Na co umarł? - zapytałam cicho.
-Wypadek samochodowy... Wjechał w niego pijany kierowca. - w tym momencie Staś nie wytrzymał. Z jego piersi wyrwał się cichy, rozdzierający szloch.
Zeszłam z łóżka, położyłam się obok niego na dywanie i wtuliłam się w jego drgającą od płaczu pierś. Przy nim zawsze czułam się bezpieczna, ale teraz wiedziałam, że on potrzebuje bezpieczeństwa bardziej niż ja.
     Śmierć bliskich nie jest łatwa do zaakceptowania, zwłaszcza, gdy widziało się niepojęty ogrom cierpienia, jaki temu zjawisku towarzyszy. Wiedziałam co on czuje, bo jeszcze niedawno sama pożegnałam bliską mi osobę.
-Był przy moich narodzinach wiesz? Był położnym... - łkał cicho Staś.
-Kiedy to się stało? - wtuliłam się w niego mocniej, a on objął mnie ramieniem.
-Pierwszego listopada wieczorem... Widziałem go wtedy cały dzień. Żartowaliśmy, jedliśmy obiad u babci. Zanim wszedł do samochodu, powiedział mi ,,Pilnuj Emilki Staś. Wrócę za godzinę. Muszę tylko kupić leki dla babci. Trzymaj się!''. Gdybym wiedział... - znów zaniósł się płaczem.
-Skąd miałeś wiedzieć...
-Potem zadzwonili, że był wypadek... Zapakowaliśmy się w samochód... Myśleliśmy, że nie jest aż tak źle. On leżał na asfalcie... Było tam tyle krwi... Ratownicy próbowali resuscytacji, ale on... On umarł... Rozumiesz? Nie ma go. Moja babcia nie ma syna, ojciec nie ma brata, ciocia Beata nie ma męża, a Emilka nie ma taty... Ona jest taka malutka... Tak po prostu go nie ma...
    Po godzinie przestałam płakać i zdążyłam już poukładać sobie wszystko w głowie. Wciąż leżałam na ziemi, przytulona do drżącego torsu Stasia.
-Staś? - szepnęłam.
On tylko chlipał cicho.
-Tłumacz to sobie tak, jak to wytłumaczyłby sobie twój wujek: on widział jak się rodziłeś, w bólach i mękach, więc jedyne, co możesz zrobić dla równowagi w twoim świecie, to być obecnym przy jego odejściu.
-Ale to boli...
-Wiem...
-...
-Nie płaczesz z powodu, że nie żyłeś w roku 1973, 1980, 1984. Po prostu cię tam nie było. Tak teraz go po prostu nie ma.
-...
-...
-Ten ból, który teraz czuję jest tylko czymś przyziemnym i tymczasowym...
-Przeżył wiele, osiągnął więcej niż niejeden. Bądź z tego powodu dumny i wdzięczny za wszystkie wspólnie wpędzone chwile.
-...
-...
-Lizzie?
-Hm?
-Co ja bym bez ciebie zrobił?
-W sensie.
-...
-...
-Dziękuję ci za wszystko. Za to, że jesteś...
-Nie ma za co. Do usług.
-Jest za co. Jesteś niesamowita. Nikt mi nie pomógł tak bardzo jak ty...
-...
-...
-...
-Jak długo będzie bolało?
-Długo... Cholernie długo i strasznie mocno... - mówiłam wtulona w jego bluzę - Ale z czasem coraz mniej. Twój cel to znormalizowanie codzienności, a uwierz mi, że nic nie jest niemożliwe.
-Oby... - westchnął

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz